apel do mam!!!

24 odpowiedzi na pytanie: apel do mam!!!

  1. Re: apel do mam!!!

    proszę oto moja opowieść
    [Zobacz stronę]

    ,

    • Re: apel do mam!!!

      ehhh gdybym miala wene tworcza to bym opisala:)) ale magisterka nadwyrezyla ja mocno;-))

      ale tyle jest cudnych opisow ze tylko przebierac;-)

      Aba i Jaś (04.11.03)

      • Re: apel do mam!!!

        jest duzo opowiesci, ale jakos tak malo co przybywa nowych…:(((
        mam nadzieje ze jak odpoczniesz po pracy magisterskiej to zabierzes sie za napisanie swojej opowiesci…:)

        pozdrawiam

        ania (11.02.2004)

        • Re: apel do mam!!!

          Niewiem, czy czytałaś, jeśli nie :

          Małgosia z Weroniką (29.10.2003)

          • Re: apel do mam!!!

            to tak w skrocie..
            termina mialam na 1 czerwca/2003/ urodzilam 29 maja..
            czop odchodzil mi przez tydz przed porodem..tzn teraz wiem ze to czop..wtedy tylko podejrzewalam.. A wydawalo mi sie bardziej..za mam taki gesty sluz
            w dzien porodu bolaly mnie oczy..coby wskazywalo na podwyzszona temperature,,,czyli ze juz cos sie zaczelo dziac we mnie.. Ale jeszce nie czulam..
            o 3 w nocy poczylam mokro w majtkach..okazalo sie ze odchodza mi wody..wszystko przebiega bezbolesnie..
            zebralismy sie…bardziej podnieceni..i szczesliwi.. Niz spanikowanie..w samochodzie odczuwalam delikatne skurcze..
            o 4 bylismy w szpitalu… Najpierw formalnosci.. A potem sala porodowa….podlaczyli mi kroplowke..zbadali rozwarcie..bylo juz 4 cm!!…
            ja bylam zdecydowna na zzo..wiec jakas pielegniara zaczela zadawac mi pytania../formalnosc/…i cos wypelniac..i wtedy zaczelam odczuwac bolesne skurcze..bylo ok 5 rano..
            w miedzy czasie..zrobilam kupe..wiec obeszlo sie bez lewatywy..ktorej w usa i tak nie robia..tez nie gola.. Na szcescie!!
            stety niestety ale na zzo sie nie doczekalam..bo akcja porodowa zaczela tak szybko przebiegac..ze zaczelam wrzszczec z bolu..przyszedl moj gin..zbadal..i oznajmil ze jest 10 cm…i ze rodzimy…o czym wczesniej juz wiedzialam..bo zaczelam przec..
            z parciem to tez jest dziwna sprawa..bo oni mi nie kazali na poczatku..poniewaz trzeba sprawdzic rozwarcie… A ja nie moglam sie powstrzymac..bylo to silniejsze ode mnie.. No coz.. Natura..
            i tak gdzies po piatej zaczelam przec..oj bolalo nie powiem..czekanie na skurcz i parcie.. Najpierw pokazal sie czubek glowki..ktory moglam dotknac.. A potem dlugo dlugo nic../tak naprawde byly to minuty/..i potem jeszcze jedno pchniecie..i moja zabcia wyskoczyla..o 5.44..
            caly czas byl przy mnie moja maz..bez ktorego nie wyobrazam sobie porodu..jego pomoc okazala sie bezcenna..wspieral mnie duchowo podczas bolesnych skurczy..i dopingowal..przy parciu… A potem wspolna radosc…
            ten bol zapomina sie expresowo..
            a dzidzius wynagradza wszystko..

            • Re: apel do mam!!!

              dzieki wielkie za wpisy 🙂 jestescie kochane…
              to jeszcze prosba do reszty mam: wpisujcie sie….

              pozdrawiam noworocznie

              ania (11.02.2004)

              • Re: apel do mam!!!

                To mój opis 🙂
                [Zobacz stronę]

                Asia i Ola (10 i 3/4 m-ca!)

                • Re: apel do mam!!!

                  Od porodu minelo juz ponad pol roku ale na forum go jeszcze nie opisywalam. Sprowokowana Twoim apelem postanowilam zaczac nowy rok utrwalaniem w slowach zdarzenia tego najpiekniejszego dnia zeszlego roku.

                  Termin mialam na 16 czerwca, ale juz 10-tego w nocy z poniedzialku na wtorek zaczelam odczuwac skurcze, takie przypominajace miesiaczkowe, ktore od razu zinterpretowalam jako przepowiadajace. Skurcze od razu byly calkiem regularne tyle ze w dosc duzych, bo 10-12 minutowych, odstepach. Nie byly specjalnie bolesne, ale wystarczjaco bolesne zeby mnie co te kilka-kilkanascie minut budzic. Rano nakazalam mezowi doladnie liczyc minuty. Ten liczyl owszem ale patrzyl na mnie raczej powiatpiewajaco. Skurcze zblizyly sie do siebie co 7-10 minut i raczej nie nabraly na intensywnosci, a moze juz wtedy do bolu troche przywyklam. Kolo 11:00 odszedl mi czop. Widzac go nie mialam watpliwosci ze to on. Okolo poludnia zadzwonilam do lekarza z pytaniem ‘Co robic, bo to juz dosc dlugo trwa’. Uslyszalam ‘Czekac az sie zbliza i zintensywnieja’ Wieczorem tesciowa wychodzac na partyjke kart przewidujaco zostawila nam namiary w razie gdybysmy jechali do szpitala. I tak kolo 20:00 podjelam decyzje ‘Jedziemy, bo nastepnej nocy nie przetrwam, no a jesli sie myle to najwyzej nas odprawia’. Skurcze byly juz wtedy naprawde bolesne i co 7-5 minut. Kiedy wsiedlismy do samochodu rozpadalo i rozgrzmialo sie na dobre. Burza w Indianie to ryzyko ze powstanie tornado, a na te mam ogromna fobie, ale skurcze byly juz tak bolesne ze bylo mi wszystko jedno. Pioruny walily nam nad glowami, maz podwazal juz teorie czy jestesmy w samochodzie od nich bezpieczni. Po drodze odebralismy tesiowa, i z nosami w szybie, mknelismy 15 km/h do szpitala. Tam podpieli mnie do monitora i okazalo sie ze porod sie zaczal, wiec zostajemy. Skurcze byly juz co 4 minuty i rozwarcie na 3 cm. Czekamy na 4, bo chce zzo. Wychodzimy dzwonic zeby zawiadomic reszte rodziny. Na korytarzu spotykamy siostre meza z corka i niedlugo potem dolacza tez tesc. Co chwile wstaje do lazienki, ale coraz trudniej mi doczlapac sie spowrotem do lozka. Z bolu wydaje mi sie ze zemdleje, wiec blagalnym wzrokiem patrze na polozna zeby juz podano mi zzo. Mowi, ze rozwarcie jest na 3 i troche, ale moj lekarz przez telefon zgadza sie zeby podlaczono mnie do epiduralu. Odwiedzajacy wracaja do domow i zostaje ze mna maz i tesciowa. Nadchodzi czas na epidural. Anastezjolog jest mily, ale kiedy krzycze zeby poczekal z podpieciem mnie do rurki z epiduralem, bo wlasnie mam skurcz, mowi ze ‘albo teraz albo wcale’ wiec sie zamykam i cierpliwie znosze dyskomfort. Kilka minut pozniej bol zupelnie ustepuje i juz nie jestem zla na anestezjologa, jestem mu ogromnie wdzieczna. Nie czuje wlasnego tylka, ani nog, ale moge nimi poruszac. Mimo to jestem przykluta do lozka wiec czekamy na ciag dalszy. Pol godziny pozniej do mojego szpitalnego pokoju wpada moj lekarz. Nareszcie znajoma twarz. Jest mi przykro, ze w taka pogode sciagali go specjalnie dla mnie do szpitala, ale dowiaduje sie, ze jeszcze dwie z jego pacjentek sa w pokojach obok, wiec nie mam juz takich wyrzutow sumienia. Sprawdza rozwarcie. Jest juz 8!!!! cm. Nie moge w to uwierzyc, jeszcze pol godzimy temu bylo tylko 5! Przekluwa mi sak plodowy i czekamy na ostatnie dwa centymetry. Te ida dosyc opornie. Mija godzina czy nawet dwie. Rozwarcie jest na 9 i troche ale ktoras strona nie puszcza. Kaza mi usiasc. Moze opuszczajaca sie glowka przelamie ‘ostatnie lody’. Wpada druga siostra meza. Jest pielegniarka i za godzine zaczyna prace na ‘ER’. Zaprosilam ja, zeby uczestniczyla w moim porodzie razem z mezem. Jest 6 nad ranem. Pada decyzja – zaczynamy przec. W pokoju zostaje maz, Sue-siostra meza i… tesciowa. Jest z nami od poczatku wiec nie mamy serca jej juz wypraszac. Zaczynam przec. Pre juz kolejny raz, ale nie ma drastycznego postepu. Nie sadzilam, ze to takie trudne. Dla dopingu stawiaja przede mna lustro tak zebym widziala co sie tam dzieje. Zbliza sie 7. Sue powinna juz isc do pracy, ale chce zostac do konca wiec dzwoni z prosba o pol godzinki. Moja szpitalna polozna tez konczy juz dyzur ale postanawia doczekac rozwiazania. Obstawia ze urodze do 7:05. Pre poraz kolejny. Jest! Pokazal sie czubek glowki! Moge go dotknac! Widac mokre wloski! Przygotowujemy sie do ostatniego parcia. Dezynfekuja okolice. Pre z calych sil. Wyskakuje glowka! Widze ja w lustrze! wydaje mi sie ze ogladam film z wlasnego porodu (takie jakich sie naogladalam w TV podczas ciazy). Lekarz odsysa drogi oddechowe. Jeszcze jedno parcie i… wylania sie cialko. Jest 7:09 (polozna niewiele sie mylila). ‘Oh no’ mowi Sue ‘to chlopczyk’. ‘Mnie to wyglada na dziewczynke’ – mowi lekarz – ‘czy chesz ja potrzymac?’. ‘Pewnie’ – mowie – ‘jaka ona mieciutka’. ‘Kto chce przeciac pepowine’ pyta lekarz patrzac na mojego zaplakanego meza. ‘Ja sie boje, nic nie widze’ – mowi moj maz, ale siega po nozyce. Kurcze nikt nie zrobil zdjecia. OK, dla zdjecia, jeszcze raz, tym razem pozujemy ucinanie pepowiny. Potem juz tylko rodzenie lozyska i zszywanie bardzo popekanego krocza. Lustro ciagle stalo przede mna, wiec mimowolnie moglam sie calej operacji przygladac, ale nie robilo to juz na mnie tak wielkiego wrazenia jak wazona i mierzona obok coreczka.

                  I tak, w srode 11 czerwca o godzinie 7:09, moja przeslodka coreczka – Sophie Isabella Goodman, przyszla na swiat, zeby umilic nam zycie. W dniu porodu wazyla 6 funtow 10 ounces (ok 2,850 kg) i mierzyla 19 cali. Dostala 9 punktow skali Apgar, bo raczki i nozki nie byly wystarczajaco rozowe.

                  Luiza i Sophie (11.06.03)

                  Edited by heksa on 2004/01/01 22:45.

                  • Re: Do WAsia

                    Hej!!! Strasznie milo czytac takie opisy porodów jak Twój!!! Ze nie bylo tragicznie itd. mnie to bardzo pociesza i po takim opisie jestem pozytywnie nastawiona, przynajmniej przez jakis czas hihi..mam tylko pytanie..pisalas, ze bolalo Cie zszywanie krocza, a ja zastanawiam sie czemy nie dostrzykneli Ci zzo, na rodzenie lozyska i na to zszywanie??? Nie chcialas po prostu czy byla inna przyczyna???? Gratuluje zdrowego malenstwa i pozdrawiam!!!!

                    • Re: apel do mam!!!

                      No wiec i ja sie dopisze. Bylo to prawie rok temu, a pamietam jakby bylo wczoraj.
                      Termin porodu mialam 24.01, byl to piatek i nic. Zadzwonila do mnie kolezanka, z pytaniem czy juz. Opowiedzialam, jak pol nocy nie moglam spac bo mala mi sie strasznie wiercila w brzuchu. Ona na to, ze moze dziecko juz chce wyjsc i dlatego tak sie wierci, moze trzeba mu pomoc. Spanikowalam. Zadzwonilam do meza do pracy i rycze ze pewnie cos jest nie tak. Kazal mi czekac przy telefonie ze zaraz oddzwoni. Zadzwonila moja polozna z pytaniem co sie stalo i czemu ja glupia rycze. Uspokoila mnie ze napewno wszystko w porzadku, jak sie rusza to znaczy ze zdrowe i silne, jej tez najbardziej sie wiercilo przed samym porodem. Umowilysmy sie tego dnia w izbie przyjec. Polozna mnie zbadala, naruszyla czop i powiedziala ze najpozniej za dwa dni urodze. Dosc duze dziecko.
                      W niedziele 26.01 cos mnie obudzilo. Spojrzalam na zegarek, byla 2h21. Po 10 minutach znowu. To chyba skurcz – pomyslalam. Nie bylam pewna czy to juz TE SKURCZE, bo byly bezbolesne. Po prostu twardnial mi brzuch. Zadnego bolu. Ok. 4h poszlam pod prysznic, skurcze nie przeszly, wiec wiedzialam, ze to jednak TE SKURCZE. Byly co 6-8min i ledwo odczuwalne. O 7h zaczely juz troche bolec, ale nadal byly co 6 – 7 min. Zadzwonilismy do poloznej, umowilismy sie na 8h00 w Izbie Przyjec. Zbadala mnie, okazalo sie ze mam 2 cm. Ale wtedy juz bolalo. Bylam zdecydowana na zzo. Zaprowadzono nas do sali wisniowej, polozna podlaczyla kroplowke, zrobila ktg, wszystko bylo ok. wiec dostalam pilke do skakania. Siedzialam sobie na pilce, polozna w fotelu obok, maz przy mnie, rozmawialismy, smialismy sie, przerwa na skurcz i znowu kawaly, smiech… po prostu sielanka. O 9h15 mialam 3cm, odeszly wody i przyszla pani anestezjolog (kubanka z pochodzenia), dala znieczulenie i wtedy poczulam sie jak na plazy. Nie czulam nic. Nawet nie wiedzialam kiedy mam skurcz. Maz trzymal mnie za brzuch i mowil kiedy mam “oddychac”. O godz. 10h15 poczulam jak cos naciska mi na krocze, polozna akurat na chwile wyszla uzupelnic papiery. Maz ja zawolal, przychodzi Jeanette i mowi: ” no pewnie, moze powiesz mi ze juz masz dziesiec cm? Zaraz zobaczymy….. o kurcze pelne rozwarcie, rodzimy!” No i rodzilismy. Skurcze parte mialam bardzo slabe ale staralam sie, wiedzialam ze mam do wyparcia kawal dzieciaka. Gdy wyszla glowka zapytalam tylko poloznej “czy nie jest owinieta pepowina?”, ona sie usmiechnela i mowi do kolezanki “slyszysz? efekt szkoly rodzenia”:)
                      Jeszcze jeden skurcz i o 11h mialam juz Natalie w ramionach. Dosc duza – 4070g i 58 cm. Maz plakal a ja czulam sie dziwnie. Czekalam na wzruszenie, fale milosci, a tu nic! Troche sie przestraszylam, co ze mna jest? Przeciez to moje upragnione, ukochane dziecko! Lzy wzruszenia przyszlo dopiero po ok. godzinie jak zobaczylam mala w ramionach mojego meza.
                      Dodam ze nie wiem kiedy urodzilam lozysko, nie pamietam tego a zszywania krocza wogole nie czulam.
                      Ogolnie porod wspominam wspaniale, moze po czesci dlatego, ze bylam bardzo pozytywnie nastawiona. Mialam wspaniala polozna do ktorej mialam pelne zaufanie, bylam pewna, ze jestem w dobrych rekach i ani mi, ani malenstwu nic sie nie stanie.
                      Pozdrawiam

                      • Re: apel do mam!!!

                        Mojego pisu nie polecam, ale poszukaj opisu Bruni…

                        • Re: apel do mam!!!

                          pamietam twoj opis…jakis czas temu go czytalam. nie byl najgorszy 🙂 bardziej mnie przerazil niedawny opis (tylko nie pamietam kogo) o cesarce prawie na “zywca”…brrr…
                          mialas racje, ze opis bruni wart jest przeczytania zwlaszcza jesli wszystko przede mna…:)

                          watek bruni podciagnelam do gory, ale na wszelki wypadek gdyby spadl a ktos chcial przeczytac to podaje adres:

                          ania (11.02.2004)

                          • Re: apel do mam!!!

                            podaje kilka adresow opisow, ktore zrobily na mnie wrazenie:

                            a to chyba moj ulubiony opis:

                            mam nadzieje ze nic nie pokrecilam

                            ania (11.02.2004)

                            • Re: apel do mam!!!

                              widze, ze naprawde duzo poczytalas… 🙂
                              u mnie nie bylo az tak źle, ale coz, inaczej to sobie wyobrazalam, mysle jednak mimo wszystko ze najlpiej sie nie bac…

                              • Re: apel do mam!!!

                                juz sie nie boje tak bardzo. ciaza zaczyno mnie juz mocno meczyc, nie wspomne o tym ze strasznie juztesknie za corcia, wiec nie moge sie doczekac porodu.
                                ale jakos mi tak razniej jak poczytam sobie te opisy i wiem ze nie jestem sama, ze tyle dziewczyn przede mna dalo sobie rade…. 🙂

                                ania (11.02.2004)

                                • Re: apel do mam!!!

                                  Poród baaaardzo rodzinny

                                  Beata i Maluszek (30.01 – 02.02.04)

                                  • Re: apel do mam!!!

                                    he he, ja tez uwielbiam relacje z porodów 🙂 specjalnie dla Ciebie wklejam swoje :))

                                    0 TYM JAK HANKA DO WODY W WOŁOMINIE SIĘ RODZIŁA…

                                    15.09.2002 Niedziela

                                    O 9 budzi mnie SKURCZ. To musi być skurcz, bo nigdy czegoś takiego nie miałam. O 13 przychodzi następny i tak do wieczora, co 25 minut. Zaczęło się – myślę sobie radosna i przerażona… Kładę się spać, a skurcze…razem ze mną. Przez całą noc ani pół skurcza.

                                    16.09.2002 poniedziałek

                                    Nie chce mi się wstać. Leżę, więc w ciepłej pościeli i czytam gazety. Wstaję przed przyjściem Marka z pracy. Skurcze też wstają. Jemy obiad i w drogę na ktg – skurcze z nami, (co 20 min i coraz mocniejsze). Pod szpitalem nie mogę wyjść z samochodu, bo skurcz. Myślę sobie, że może już zostaniemy i niebawem się zobaczymy (z dzieckiem).

                                    Na izbie przyjęć lekarz Z. M. (ten, co ma średniej jakości poczucie humoru). Przypinają mnie do ktg. Leżę tak blisko 0,5 h, poczym Z. M. mówi: wąski zapis, termin minął, zostaje pani na patologii. Szok. Boję się szpitala, przeraża mnie wizja rozstania się z Markiem, mam łzy w oczach.

                                    Prowadzą mnie do sali jak na ścięcie. Ja resztkami sił powstrzymuję łzy. W sali 4 łóżka, dwie kobiety. Odprowadzam Marka do drzwi i ryczę (łykający litry łez, zaciskając wargi by nie wyć). Idę do sali, wchodzę do łóżka
                                    i buczę ze dwie godziny. Staram się uspokoić, ale co pomyślę o Marku: łzy. O Hance nie myślę. Złości mnie, ze jeszcze jej nie ma a już nas rozdzieliła. W nocy nie mogę spać: jedna chrapie, druga jęczy, skrzypią łóżka, w ogóle koszmar. Ok. północy coś ze mnie wycieka. Myśląc, ze to wody idę do położnej. Ona po badaniu mówi, że nie. Męczę się do 6.

                                    17.09.2002 wtorek

                                    Podczas obchodu Z. M. mówi, że z odczytu ktg wszystko dobrze i że będę mieć usg. Koło 12 przyjeżdża Marek z jedzeniem. Siedzimy sobie w poczekalni i gadamy. Boję się mówić jak bardzo tęskniłam, by znów nie płakać.

                                    Na usg wszystko dobrze. Z. M mało rozmowny i chłodny. Marek jedzie do domu i wraca ok. 16. Idziemy na spacer dookoła szpitala, ja w szlafroku. W sali nowa dziewczyna. Ciągle coś gada i gada. Męczy.

                                    18.09.2002 środa

                                    W nocy udało mi się przespać dobre 6 godzin. Gadająca Marzena w nocy dostała skurcze i poszła po 7 na porodówkę.

                                    Podczas obchodu stwierdzają, że mnie zbadają i coś postanowią. No i badają. Ordynator, wkładając łapę, bez ogródek mówi, że po jego badaniu zazwyczaj się rodzi. Nie pytając mnie robi masaż szyjki macicy. Słowo masaż używane jest wyłącznie dla zmylenia. Schodzę obolała z fotela. Panowie lekarzowie mówią, żeby powolutku się pakować i na porodówkę, że dostanę kroplówkę i może dziś urodzę, ale żeby się nie nastawiać. Wychodzę zszokowana. Z łazienki dzwonię do Marka. Mówię, żeby jeszcze nie przyjeżdżał, tak powiedział ordynator. Idę się pakować, wciąż zastanawiając się, co znaczy, że nie wiadomo czy dziś urodzę. Jest 10 rano! Ile ma trwać poród?????? Podobno po kroplówce idzie szybciej!!

                                    Gdy kończę pakowanie Joli w 35 tyg. odchodzą wody. Czekam na nią i idziemy obie (a właściwie to ja idę, ona jedzie na wózku). Podczas drogi położna pyta, jakie porody sobie życzymy. Musze szybko podjąć decyzję. Do porodów rodzinnych są tylko dwie sale. W zwykłej rodzi Marzena. Mówię, że chcę wodną. Przecież mogę po prostu nie wejść do wody. Okazuje się, że właśnie odbywają się 4 porody. Zostało jedno wolne łóżko na trakcie dla Joli i sala prowizoryczna dla mnie. Prowizorka to niby pokój zrobiony na końcu korytarza gdzie drzwi i ściana jest z żaluzji. Jest dość przytulnie i… stare łóżko.

                                    Pojawia się położna. Wpisuje główne dane do książeczki dziecka i kładzie mnie pod ktg, podłączając kroplówkę. To pierwsza kroplówka w moim życiu! Przychodzi druga położna i mnie bada. Mówi, że pół palca. Rany,
                                    w szkole rodzenia mówili, ze rozwarcie jest w centymetrach!! Minęła 11. Pytam czy mogę dzwonić po Marka. Mówi, ze mogę, no to dzwonię. Ufff

                                    11:55 pierwszy skurcz. Spaceruję po prowizorce (3metry x 3 metry) trzymając kabel od kroplówki i podśpiewuję. Pełen, luzik ale i nie do końca świadomość tego, co się dzieje.

                                    Skurcze, co minuty. Nie bardzo już mogę chodzić. Dostaję piłkę. Jak nie ma skurczu to się kołysze a w skurczu podskakuję. I cały czas ODDYCHAM. I pomaga. Przyjeżdża Marek! Jak dobrze!.

                                    Przychodzi położna Marysia i mówi, ze musimy się przenieść, bo oni nie mają gdzie odebrać kolejnego porodu. Biorę pompę z kroplówką w rękę, Marek piłkę i idziemy. Kwaterują nas w dyżurce położnych. Personel śmieje się, ze możemy sobie zrobić kawę i pooglądać tv.

                                    Znów przenosimy się do prowizorki. Bardzo mnie boli. Nie mam już siły skakać na piłce. Leżę w łóżku zakręcona w kołdrę (zimno!), w czasie skurczu zaczynam się wić i pojękiwać. Sala wodna jest w trakcie sprzątania. Jest 15 a rozwarcie półtora palca. Rany, co tak wolno?! Czy ta kroplówka w ogóle działa? Schodzę z łóżka. W czasie skurczu robię różne figury geometryczne (klęk na jednym kolanie podparty o łóżko plus kiwanie się w stylu żydowskim).

                                    W końcu idziemy do sali z wanną! Kucam przy łóżku, a łóżko niskie, niewygodne. No to worki sako. Na jednym siedzę drugi pod plecami, obok strażniczka kroplówka, ja przykryta kołdrą. Czekając na skurcz trzęsie mnie z zimna (nie mogę utrzymać termometra pod pachą), w czasie skurczu gorąco mi i duszno, a do tego naprzemiennie szoruję piętami po podłodze. W tak zwanym międzyczasie wymiotuję dwukrotnie na zielono, co wszystkich wprawia w osłupienie. Co kwadrans pojawia się miła dziewczyna i mierzy tętno dziecka. Chwali mnie, ze doskonale oddycham.

                                    Przed 19 przychodzi położna Ela, która będzie z nami do końca. Rozwarcie na 4 cm. Mówi, ze trzeba będzie przebić pęcherz. Pytam czy to przyspieszy. Tak? To wspaniale! Zjawia się ordynator, który ma dokonać dzieła. Kładę się na łóżko – cholera czemu takie niskie – a on żartując i pocieszając przebija. A wody się leją i leją i są takie ciepłe…. Podłączają mnie do ktg na 20 min. Leżę pod kołdrą i jęczę. Położna mówi mi, ze wspaniale oddycham a ja z radosna
                                    z tego powodu zaczynam dyszeć i momentalnie zaczynam się trząść z zimna. Ela siada na podłodze i mówi, że ona zna taką specjalną technikę uciskania pewnego punktu w szyjce, która powoduje szybkie rozwieranie. Co to za akwizycja (!?) myślę sobie! A poszła stąd! Gdy dodaje, że to tajemnica położnych mam chęć ją kopnąć. W końcu postanawiam dać jej szansę. Najgorsze, ze do tego trzeba stanąć albo usiąść, a uściski odbywają się w szczycie skurczu. Jest 6 cm. No no to ustrojstwo działa i s strasznie boli! Mamy 8cm (och, jak pani taktownie przemilczała 7 cm J), 9 cm! A ja muszę do wc. No przepraszam, ze w takim momencie, ale muszę. Pani na to, że jak poczuje parcie, to mam przeć i już. Idę z koleżanką kroplówką do kibelka. Siadam wygodnie, a tu kurcze coś mnie rozpycha. Przeszło. Szybko załatwiam swe potrzeby a tu znowu. Rany, urodzę dziecko do sedesu. Wstaję i próbuję wyjść (zapomniałam spuścić wodę!!) ja tylko za drzwi a tu znowu, a wraz z rozrywaniem wydobywają się z mojego gardła jakieś dźwięki basowe, z głębi nie wiem czego. Z głębi kobiecości, pierwotna kobieta we mnie przemówiła. Opieram się o Marka i pozwalam wołać naturze (jednocześnie jestem bliska zmiażdżenia Markowi ręki). Położna mówi, żeby się położyć, to się kładę i zgodnie z jej komendami przeć, no to prę. Ja podejrzewana o słabe płuca prę jak mistrz świata (w parciu????). Pojawia się położna Agnieszka i mówi, że widać czarną główkę, nie murzyńską tylko z czarnymi włosami. W końcu mogę wejść do wanny. Nie bardzo mogę dojść te cztery kroki, bo mi główka przeszkadza między nogami. I z wejściem mam kłopot, upieram się by kran wbijał mi się w szyję. Kładę się do cieplutkiej wody. Marek po lewo, Agnieszka po prawo przystawia na chwilę ktg, z przodu lekarz i Ela. Mówią, ze mogę dotknąć główkę. Dotykam i…. odpadam, niebywałe….
                                    I prę koncertowo. Marek i Agnieszka podciągają mi trochę nogi, co jest dosyć komfortowe. Lekarz mówi, że trzeba ciąć, bo dziecię trzyma się ręką za głowę(na widok tego świata?) i czy słyszę. Słyszę, słyszę, tnij pan. Ela tnie, nic nie czuje. Jeszcze dwa parcia i jest chlup. Wypływa moje dziecko! Ela trzyma je chwilkę w wodzie, ktoś mówi by zgasić światła, dookoła wanny cały personel. Kładą mi DZIECKO na brzuch. Całuje je w główkę, przytulam i z głupkowatym wyrazem twarzy patrzę na zgromadzonych. Dziecko otwiera oczy i patrzy ojcu w twarz. Ojciec w amoku przecina pępowinę. Amen.

                                    Biorą Hankę do ważenia i mierzenia, Marek idzie nadzorować. A ja pytam szeptem: kogo urodziłam? Córka.

                                    No to teraz ciach łożysko. Idzie jak z płatka. Dopytuję się namolnie, co się z nim stanie a oni niechętnie się przyznają, że na śmietniki. Biedne łożysko. Potem na wózeczek i przejażdżka na szycie. Rozmawiamy sobie jak na spotkaniu towarzyskim. W lampie nade mną obserwuję lekarza. Boli, ale co tam. I znów na wózeczek.

                                    Wracamy na salę porodową na obserwację. Kładę się do łóżka, domowa wersalka, pościel w kwiatki. Ela pomaga mi nakarmić Hanie. Głodomorek chwyta pierś i je. Pięknie. Dzwonimy do rodziny. Wszyscy krzyczą do słuchawki, ale radość. Po godzinie znów na wózeczek. Najpierw wyjeżdża Marek z Hanką potem ja. Jadę do naszej sali (jedynka), drzwi się otwierają i… Marek siedzi na fotelu, Hankę trzyma na rękach i coś do niej szepcze…. wchodzę na szpitalne łóżko, Hanka obok mnie. Marek robi herbatę, dochodzi północ. Wypijamy herbatę bez słów, co to mówić. Idziemy spać, pierwsza noc we troje.

                                    aga matka hanki 18.09.02

                                    • Re: apel do mam!!!

                                      milo sie czyta takie opisy..:)

                                      buziaki dla ciebie i corci

                                      ania (11.02.2004)

                                      • Re: apel do mam!!!

                                        aniu..jak ci sie chce..to moze rob aktywne linki..bedzie prosciej..czyli….[url] tu adres [/url..i zamknij nawias
                                        pozd

                                        claudia / 7 miechow!/ ;)))

                                        • Re: Do WAsia

                                          Oj, dostrzynkęli, ale i tak bolało 🙂 W końcu lekarz dał mi tam zastrzyk (który oczywiście bolał) i w końcu mnie zszył 🙂
                                          Cieszę się, ze mój opis podnosi na duchu 🙂 Rzeczywiście było miło… Szkoda mi tylko męża, który całą noc spędził sam i nie mógł spać, a do pracy poszedł już przed 6 rano…. żeby się czymś zająć

                                          Pozdrawiam!

                                          Asia i Ola (10 i 3/4 m-ca!)

                                          Znasz odpowiedź na pytanie: apel do mam!!!

                                          Dodaj komentarz

                                          Angina u dwulatka

                                          Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

                                          Czytaj dalej →

                                          Mozarella w ciąży

                                          Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

                                          Czytaj dalej →

                                          Ile kosztuje żłobek?

                                          Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

                                          Czytaj dalej →

                                          Dziewczyny po cc – dreny

                                          Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

                                          Czytaj dalej →

                                          Meskie imie miedzynarodowe.

                                          Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

                                          Czytaj dalej →

                                          Wielotorbielowatość nerek

                                          W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

                                          Czytaj dalej →

                                          Ruchome kolano

                                          Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

                                          Czytaj dalej →
                                          Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
                                          Logo
                                          Enable registration in settings - general