Bardzo mamusie forumowe wjeżdżaja mi na ambicję 🙂 więc postanowiłam tez opisać swój poród.
Całą ciążę czułam się znakomicie, miałam tyle energii że mogłam góry przenosić. I piekniałam w oczach! Ech…
Termin miałam na 07.04.2003 ( celowaliśmy w Byczka ale wyszedł Baranek ) ale około 20 marca Anuśka nasza zaczęła się bardzo wiercić i mój gin postanowił położyć mnie na 3 dni na obserwacji. Wszystko było ok, dzidzia po prostu była bardzo ruchliwa ( co zostało do dzisiaj). Po trzech dniach wróciłam do domu i poszłam prywatnie do mojego gina. Wyzanaczył mi wtedy termin na cc i już konkretnie się umówiliśmy ( miałam świstek od okulisty ze skierowaniem na cc ). Stwierdził że nie mamy na co czekać, bo dzidziuś już gotowy do wyjścia na ten ziemski padół, a poza tym zależało mi na tym żeby mój lekarz robił cc a nie jakiś z przypadku.
26 marca, rano pomaszerowałm razem z mężem do szpitala, mąż zielony z nerwów a ja w wisielczym humorze. W izbie przyjęć zbadała mnie dziwna pani ginekolog, siostra zmierzyła co się dało i wypisała na rozklekotanej maszynie kartę pacjenta.
Z racji tego ze ciążę prowadził mi ordynator – którego wszyscy się boją 🙂 – obchodzono się ze mną jak z jajkiem.
Po tej całej biurokracji zakotwiczyłam w pokoju razem z dwiema innymi laseczkami. Wieczorem nie dostałam juz kolacji i skręcało mnie z głodu jak nie wiem co. Nadeszła również chwila, której bałam się okropnie – lewatywa. Boże – bałam się jej bardziej niż cc ( teraz jak o tym myślę to pukam się w czoło). Okazało się że robi to taka sympatyczna,młoda siostrzyczka – szczyt delikatności. Nie bylo wcale źle, spokojnie to przeszłam. CC miałam mieć następnego dnia o godz. 7.30
W ostatnią noc nie mogłam zasnąć, głaskałam mój brzuszek i nie mogłam uwierzyć, że juz jutro zobaczę moją kochaną i wyczekaną córeczkę. Chciało mi się płakać ze wzruszenia i tej wielkiej miłości. W końcu zasnęłam.
Rano o godz.6 przyszła po mnie piguła i zabrała na blok operacyjny. Ponieważ wcześniej sama się ogoliłam ( istne akrobacje pod prysznicem 🙂 ) to sympatyczna siostra założyła mi tylko cewnik ( oj nie było to przyjemne, nie było ), założyła wenflon ( “och jakie ma pani chude rączki i te żyłki na wierzchu” – komentarz pani piguły ). Leżałam sobie tak przykryta kocem i cały czas się uspokajałam, musiało być dobrze i już. Poza tym wiedziałam że juz niedługo nastąpi ten magiczny moment i zobaczę moją Anię!
O godz. 7.15 zawieziono mnie na salę, pani anestezjolog zaaplikowała mi znieczulenie w kręgosłup ( nic nie bolało) i momentalnie kazali mi się kłaść na stół. Przedziwne uczucie gorąca w stopy a za moment juz nie czułam niczego od pasa w dół. Uczucie tyleż niesamowite co koszmarne. Panie pielęgniarki były bardzo miłe, jakieś dowcipy opowiadały, założyły parawanik. Ja czułam się jakbym grała w jakimś filmie, jakby wszystko działo się obok mnie. Przyszedła mój gin – zamaskowany :), rzucił jakims wesołym hasełkiem i zabrał się do roboty. Anestezjolog wszystko mi mówiła co ze mna robią, że poczuję lekki ucisk na brzuch i że zaraz wyjmą moją córeczkę. I w końcu nastąpił ten najwazniejszy moment w moim życiu! Zobaczyłam i usłyszałam Anię. Była 7.41 – 27.03.03. Różowe ciałeczko, całe umazane białą mazią. Pokazali mi ją, przytuliłam policzek do jej mokrego łepka i poczułam że zaraz się rozpłaczę z tego szczęścia. A potem zaraz pomyślałam że nie mogę płakać, bo brzuch będzie się trząsł a przecież mnie szyją 🙂
Anię zabrał pediatra, za ścianą czekał mój Marek i moja mama. Oczywiście cali spałkani ze szczęścia, zdjęcia, filmowanie i pierwsze przytulanie maleństawa. Ania dostała 10 punktów.
Po szyciu przewieziono mnie na salę tzw wybudzeń, gdzie leżałam sobie ponad godzinę, dostałam kroplówkę i czułam się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Potem przewieźli mnie na oddział po cc. Już nie mogłam się doczekać kiedy przyniosą mi moją Aneczkę. W końcu siostra przyniosła mały, ale najdroższy na świecie tobołeczek i mogłam przytulic moje maleństwo. Mój Boże – to było niesamowite, zupełnie fantastyczne. Patrzyłam na te czarne, długie włosy, malutki nosek i buziaczek. I te rączki ! Jak mozna mieć takie malutkie paznokcie? Przystawiłam ją do piersi, szło opornie ale potem było już dobrze.
Tak zaczęło się nasze wspólne życie, pełne wzruszeń i radości. Pełne poznawania się wzajemnie i nauki cierpliwości. Już nie byłam dla siebie najważniejsza. Teraz na pierwszym miejscu jest Ania.
Pozdrawiam wszystkie mamuśki !
Aga i Ania (27.03.03)
2 odpowiedzi na pytanie: Jak Irlandia urodziła Anię – b.spóźniona relacja
Re: Jak Irlandia urodziła Anię – b.spóźniona relacja
Spóźniona relacja ale jaka wzruszająca:)
Aba i Jaś (04.11.03)
Re: Jak Irlandia urodziła Anię – b.spóźniona relacja
Masz prześliczną córeczkę – gratuluję:)
Znasz odpowiedź na pytanie: Jak Irlandia urodziła Anię – b.spóźniona relacja