Witam Was dziewczyny 🙂
Spieszę donieść jak to było…
Otóż jak wiecie miałam termin na 26 listopada, ale chciałam urodzić później, i to mi się udało…
5 grudnia, tj. 9 dni po terminie miałam się zgłosić do szpitalka, żeby zobaczyli co i jak. Oczywiśćie nie miałam żadnych skurczy, jedynie wzdęcia, któere miałam przez całą ciążę, i położna myślała, że to skurcze. Zawiózł mnie rano mężuś, zbadały mnie i jakie było moje zdziewienie, jak mi powiedziały, ze mam 3 cm rozwarcia i mam zostać w szpitalu i najlepiej to wyślą mnei na salę porodową, bo za pół godziny mogę zacząć rodzić… Przeleżałam ponad dwie godziny pod KTG, myślałam, ze ocipieję, tak mnie bolał kręgosłup – skurczy oczywiście zero, gniotły mi tyklo brzuch tak mocno, że strach, aż w końcu ordynator po badaniu kazał przenieść mnie na oddział. To był czwartek. W poniedziałek, gdyby do tego czasu nic się nie ruszyło miałam mieć prowokację. Tak więc poszłam sobie na oddział patologii ciąży, na którym pobyczyłam się strasznie, przeczytałam prawie całą książkę, rozwiązałam mnóstwo krzyżówek i nasłuchałam się niesamowitych opowieści o porodach… Codziennie odbierałam masę telefonów od ciekawskich, a czy to już, a jak się czujesz, a co Ci przynieść, a urodź wreszcie i takie tam pierdoły…W piątek miałam rano badanie, przy którym ordynator potwierdził prowokację na poniedziałek, ale dodał, że “boi się, ze urodzę wcześniej” – ja mu na to, że ja się nie boję 🙂 Zrobili mi znów KTG – dalej ) skurczy i USG, po którym się przeraziłam, bo lekarz stwierdził, że dziecko jest strasznie małe, bo wychodzi mu ok. 2,5 kg…
No ale co zrobić. W sobotę (jako, ze na oddziałe leżały 4 położne !!! z czego jedna w moim pokoju) nasłuchałam się opowieści jedenej z nich opowieść jak to pierwsze dziecko rodziła 15 godzin, z czego 2 godziny, to były bóle parte i wszystko się zatrzymało i musieli ją ciąć. Tak mnie to ruszyło, że moja dzidzia chyba postanowiła zrobić to znacznie szybciej i już od niedzielnego poranka zaczęły się skurcze. Oczywiście na początku były nieregularne i niezbyt bolesne. O 12.30 wyleciał mi kawałek czopa śluzowego, ale położna stwierdziła, że mnie zbada, jak skurcze będą bardziej regularne. POdczas odwiedzin spacerowałam z mężem po korytarzu w te i wewte, a przy każdym skurczu on się cieszył, bo wiedział, ze już niedługo zobaczy dzidziusia. Dodam, zę nie wiedzieliśmy do końca czy będziemy mieli córkę, czy syna – – woleliśmy synka 🙂 Po odwiedzinach, gdzieś od 18-stej miałam już w miarę regularne skurcze co 5 minut. Po badaniu połózna stwierdziła, że nadal jest 3 do 4 cm i dalej odchodzi czop. Miałam się zrelaksować i przygotować na 20 stą do lewatywy, którą sobie zażyczyłam sama – w moim szpitalu nie ma obowiązku jej zrobienia (Opole). Ja jednak chciałam, bo po niej rzeczywiście lepiej się poczułam, bo przez caą ciążę miałam problemy z załatwieniem się. Wreszcie się porządnie wypróżniłam ! Fakt, ze jak zobaczyłam ilość tego płynu, który miała mi wlać, to się trochę zjeżyłam, ale potem ciepły prysznic pakowanie i przeprowadzka na blok porodowy pozwoliłuy zapomnieć o nieprzyjemnej rurze w pupie… Od 21.25 byłam na bloku porodowym. Wszyscy się dziwili, że ja tak bez mężą, ale mi on naprawdę nie byl potrzebny. Jak chciałam to sobie pogadałam z położnaą, a potem to i tak już nie miałam siły, żeby gadać. Łaziłam po korytarzu i podczas skurczów łapałm się barierek i tak jakoś prztrwałam do ok. 22.30. Potm wzięłam znowu prysznic – i musze Wam powiedzieć, ze jeśli możecie to siedźcie pod prysznicem ile możecie, przynosi taką niesamowitą ulgę, że nie ma chyba porównania nawet z masażem mężą, ani nic takiego. Miałam bóle krzyżowe. Ból zaczynał się od pleców, potem plecy i brzuch, potem znówm plecy – porażka, ale dało sie znieść… Ok. 22.45 nie miała już siły łazić, więc się położyłam na lewym boczku i sobie chciałam trochę odpocząć, miałam wtedy już 6-7 cm rozwarcia. Leżalam tak i sobie wyłam podczas skurczu jak piesek 🙂 Jakoś mi to pomagało 🙂 Ważne też naprawdę jest głębokie oddychanie. Jak tak leżałam, to w końcu poółożna pyta, czy nie zechciałabym czopka doodbytniczego, który powinien rozewrzeć szyjkę. Oczywiście się zgodziłam. Mialam tak poleżeć ok. 20 minut aż zacznie działać, ale nie minęło chyba 5 minut i dostałam takich skurczów, że nie wiedziałam kiedy są przerwy między nimi. Ściskałam metalową część łóżka i dalej wyłam. Nagle zachciało mi się z bólu wymiotować, zawołałam położną, żeby mi podstawiły miskę. Szarpało mnie strasznie, trzęślam się jak galareta, oblewały mnie chyba poty i stałlo sę – ulało mi się mydlinami z lewatywy – to byl najgorszy moment porodu, bo one są strasznie niesmaczne – fe !!! Na samą myśl mnie otrzepało ! Także odkąd się położyłam (22.45) minęla godzina i poczułam po tym żyganku, że chce mi sie strasznie kupę – położna mnie bada i mówi -O ! tu już jes pełne rozwarcie – będziemy rodzić ! Ja się tak zajarała, ze nawet nie wiem kiedy przekręciłam sie na łóżku i pytam, czy zdążę doprzed 24-tą? *(była 23.45), a ona mi, ze jak się postaram, to zdążę, wieć ja mówię – to ja się postaram i zaczęłam przeć. Ból był straszny, ale rzeczywiście już się tego nie pamięta. Słuchajcie dziewczyny połóżnych, zamykajcie oczy, przyjcie tylko jak każą, bo ja np. już nie czułam chyba skurczy i parłam jak tylko miałam siłę, a tak nie powinno być, tylko podczas skurczy. No więć parłam i parlam, aż w końcu mnie przecięła – czuła, ale nie bolało i za następnym parciem już wyskoczyła główka – zapomniałam wtedy io wszystkim bo ją zobaczyłam, a one, ze mam dalej przeć, bo przecież muszę urodzić dziecko !!! Now ięc poprałam i wskoczyła 🙂 Momentalnie dały mi ją na brzuch – pierwsze co – to zerknęłam między nogi i krzyczę “Cipeczka !!!” ię roześmiały. Patrzę na zegarek a tu 24.00. Pytam, czy może być jeszcze na 8-go gr., a ona ok. i napisały 23.55. 8.12.2002. Zabrali ją do mierzenia ważenia, a ja na polecenie połóżnej ktra stała z pępowiną w ręku (śmieszny widok:) popralam jeszcze raz i wyciągnęła łóżysko. Potem mnie pan doktor zeszył (nie bolało wcale) pożartowaliśmy sobie. I najgorsze jak naciskali na brzuch, zeby wyleciały skrzepy, a to leciało i leciało – bały się, zebym nie dostała jakiegoś zapalenia, bo dużo ze mnie leciało, ale wszystko było jednak ok. Dali mi potem dzidzię i pojechałyśmy na oddział. Resztę dopiszę kiedy indziej, bo właśnie mąż mi wysłam sygnał, ze dzidzia chyba coś jęczy (jestem u kumpla na necie).
Tak naprawdę to wcale nie było tak jak sobie wyobrażałam, było dużo lepiej i nie jest to na pewno coś strasznego.
Życzę optymizmu !!!
Ola i Domisia.
Dziwne uczucie, ale jak chciałam mieć synka, tak po urodzeniu dziewczynki nie wyobrałam sobie, żebym miala syna…
Papa
Lecę z cycem i do kąpania niuni 🙂
Ola
termin-26 listopada 2002 r.
7 odpowiedzi na pytanie: Jak moja kruszynka przyszła na świat :)))
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
Ola super opowiadanie :-)))
Ciesze się że wszystko jest OK.
Ucałuj Dominiczkę w stópkę.
Pozdrowienia
Ksantia i 35tyg. syneczek
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
kolejna ciężaróweczka jest już mamusią
Wielkie gratulacje
pozdrawiam
Ewa i Julia:)
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
Gratuluje serdecznie i witam w gronie mamus
– Anetka i wszedzie stajacy Adaś (29.04.02)
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
I właśnie takich opowieści mi trzeba. Niestety nie przeżyję tego sama, więc chociaż mogę to sobie wyobrazić. Serdeczne gratulacje i całuski dla Dominisi, która będzie miała koleżankę Basię o 10 dni młodszą. Hihihihi 🙂
Buziaki Anka i Basia {40 tydzień} co waży już ponad 3,5 kg
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
Jeszcze raz gratulacje i calusy dla Domisi.
Mozesz juz zmienic podpis
Renia
mama Asi (3 latka) i Ani (roczek i miesiac)
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
hehe…świetne.:-)) Gratuluje! A ile w koncu wazyla dzidzia po urodzeniu……?
gucia i mala foczka na 25.04
Re: Jak moja kruszynka przyszła na świat 🙂
olenka gratulacje wielkie 🙂
tak bym chciala zeby moje opowiadanie bylo rownie optymistyczne co twoje…
buziaki dla misi 🙂
pozdrawiamy serdecznie
kasia i 29-tyg chlopaczek
Znasz odpowiedź na pytanie: Jak moja kruszynka przyszła na świat :)))