Jak rodziłam Anię w Toruniu – b.długie

1 września po powrocie od fryzjera jakoś słabo się poczułam, mdliło mnie i głowa bolała więc zmierzyłam ciśnienie. Okazało się że mam 150/100… nie spadało. Poszłam jeszcze do pracy i stamtąd próbowałam dodzwonić się do mojego lekarza – dodzwoniłam się po 15tej bo wcześniej operował – kazał natychmiast zgłosić się do szpitala. To był 38t3d ciąży.
Pojechaliśmy do szpitala w Toruniu z torbą „porodową” w bagażniku.
Na izbie przyjęć bardzo miła pani zmierzyła mi ciśnienie i stwierdziła że kwalifikuje się na przyjęcie na oddział patologii – wypełniła masę papierów, później zostałam zbadana – okazało się, że mam już małe rozwarcie „na opuszek”, położyli mnie na sali przedporodowej bo na patologii chwilowo nie było miejsca – dali kroplówkę z magnezu i Dopegyt. Ciśnienie trochę spadło. Od razu postawiono diagnozę – gestoza – zatrucie ciążowe).
W nocy przetransportowali mnie na patologię bo zwolniło się lóżko.
I tak zaczął się mój pobyt w szpitalu 🙂
Na patologii przebadali mnie wzdłuż i wszerz – krew, mocz, dobowa zbiórka (profil kreatyniny), badanie dna oka, ciśnienie 4 razy dziennie, codziennie KTG, USG, doppler, no i co 2 godziny „trąbka” czyli osłuchiwanie brzucha przedmiotem przypominającym trąbkę właśnie 🙂 To miał cały oddział taką właśnie atrakcję 🙂 W nocy też!
Na oddziale były właściwie same młode dziewczyny przeważnie w wysokiej ciąży, wszystkie interesowały się sobą nawzajem, dopytywały o objawy, położnych niewiele na zmianę, więc atmosfera była naprawdę „rodzinna”. Szczerze powiedziawszy czułam się tam jak na koloniach letnich czy czymś w tym stylu 🙂 Warunki niezłe, jedzenie znośne…
Poznałam zwyczaje szpitalne, położne, tajne przejścia i kody do otwierania drzwi i inne tajemnice 😉
Tylko w nocy dolatywały nas często wrzaski z porodówki bo oddzielały nas od niej jedne szklane wrota – nie wiem co tym dziewczynom tam robili bo darły się czasem jakby je ze skóry obdzierano 😉
Z 6/7 września znowu zaczęło mi skakać ciśnienie więc na porannym obchodzie zadecydowano, że trzeba u mnie przyspieszyć poród bo to ciśnienie może być niebezpieczne dla dziecka.
O 9.30 założono mi żel do szyjki zawierający prostaglandyny – miał zadziałać lub nie – w zależności od stopnia przygotowania mojego organizmu do porodu.
Zadziałał – po 10 minutach zaczęły się naprawdę porządne regularne skurcze.
Ponieważ jedna z dziewczyn z sali powiedziała mi, że u niej po założeniu żelu za dwie godziny był poród – zadzwoniłam po męża, że ma się zbierać i przyjeżdżać. Kiedy przyjechał pospacerowaliśmy razem na zewnątrz, posiedział ze mną, poczekał na wynik KTG które robili mi kontrolnie, na badanie przez lekarza… i okazało się że po kilku już godzinach boleści „akcja nie postępuje – brak rozwarcia”. Powiedziałam więc do Janusza żeby jechał do domu skoro to może jeszcze długo trwać to zadzwonię do niego jak już będą jakieś konkrety. Zostałam sama i przynajmniej nie musiałam się denerwować że on tam biedny siedzi i czeka bez sensu.
Skurcze nasilały się. W końcu stały się nie do zniesienia. Były dosłownie co chwilę ale dość krótkie czyli niedobre bo nie dające rozwarcia. Na to wszystko zaczęłam wymiotować. Położne kazały dużo pić (podobno podczas skurczy trzeba), a ja nie mogłam bo wszystko wychodziło z powrotem. Dostałam gorączki – najpierw 37,5… po niedługim czasie było już 38,0… leżałam tak w łóżku bo chodzić już nie miałam siły w tych coraz to silniejszych skurczach – gorączka, poty sprawiały że pomiędzy bólami dosłownie traciłam kontakt z otoczeniem – nawet nie wiem jak to się stało że zrobiła się godzina 18ta chyba (w międzyczasie ktoś do mnie dzwonił, z kimś rozmawiałam – nawet nie wiem z kim), położne wzięły mnie na kolejne KTG, no i wpadły na genialny pomysł żeby nawodnić mnie dożylnie – bo ta gorączka podobno była od utraty płynów.
Kiedy tam leżałam zadzwonił Janusz że jedzie do mnie, żeby mnie ratować. Chyba musiałam wyglądać źle bo nawet wpuszczono go do mnie do sali KTG (mimo że dyżur miała akurat jedyna wredna położna). Kiedy przyszedł to nie wiem czy z powodu uzupełnienia płynów czy dodali coś do tej kroplówki, skurcze na wykresie zaczęły rysować się z taką siłą, że wyłaziły ponad skalę. Przyszedł lekarz żeby mnie zbadać – myślałam w duchu – jeśli powie że nadal nie ma rozwarcia to chyba umrę… ale machnął ręką i usłyszałam wyczekiwane słowa „na salę porodową – 8 cm albo i lepiej”.
Zapakowali mnie na lóżko na kółkach i zawieźli biegiem na porodówkę.
A tam młyn nad młyny – 3 porody już w trakcie – umieścili mnie na łóżku porodowym, za chwilę zjawił się Janusz w zielonym ubranku a moim oczom ukazała się WIELKA KOBIETA (miała chyba ze 180 cm wzrostu) – położna. W tle przemieszczał się znudzony lekarz wsuwający kanapkę 🙂 Zaczęli coś tam przygotowywać, rozkładać serwety, podłączać kroplówkę a w międzyczasie o coś pytać – nie wiem o co – jedyne co zapamiętałam to to że chyba z 8 razy pytała który raz będę rodzić i jej niezadowoloną minę na wieść ze pierwszy raz… Zbadała mnie i krzyczy do kogoś „tu już rodzimy od razu” – bo te pozostałe porody obok były jeszcze daleko w polu – zatarła wielkie łapska i wzięła się do roboty. W końcu pozwolili mi przeć. Po kilku razach położyli nogi na podpórki, Janusz dociskał głowę do klatki – on i dwie położne motywowali do wysiłku – zresztą nie trzeba mnie było motywować bo kiedy mogłam już w końcu coś z tym bólem robić czyli skupić się w trakcie na parciu to ból prawie że przestał istnieć. A wielka kobieta która mnie tak przeraziła na początku okazała się najwspanialszym wsparciem – zaraz po Januszu oczywiście 🙂
„Widać już coś?” spytałam miedzy parciami położnej – „A widać, widać – włosy widać” – odpowiada ona. „A czy aby nie rude?” – dopytuję się…. Na to pytanie położna wybucha śmiechem i tak już mają na porodówce ubaw do samego końca 🙂
Prę jak szalona – już nawet bez chwilowych obecności położnych, które zaglądały do sąsiednich boksów, Janusz pomaga. Nagle słyszę od położnej – „no dobra – to kończymy”, w jednym skurczu znieczuliła mnie, w drugim nacięła, a po chwili słyszę podekscytowany głos Janusza „wychodzi – widzę główkę!”…
I nagle wszystko się skończyło – ból, skurcze, mdłości, tylko zza ścianki dochodziły lamenty, a na moim brzuchu leżało śliskie, zakrwawione, rozkrzyczane ciałko mojej córeczki (była godzina 21.45) – chwyciłam ją za raczki bo bałam się że spadnie 🙂 – pierwsze co zobaczyłam to dłuuuugie (po mnie) paluchy u stópek!!! i mówię do Janusza „zdjęcia rób” – twierdzi, że gdybym mu nie przypomniała to by zapomniał 🙂
W jednej chwili zapomniałam o bólu, o tych godzinach spędzonych w cierpieniu…
Położna zawiadomiła mnie, że nie ruda, że córka i że 10 punktów 🙂 poklepała po nodze i bardzo pochwaliła 🙂 Wszystko trwało z pół godzinki…
Tatuś przeciął pępowinę…
Urodziło się łożysko – nawet nie wiem kiedy…
Zabrali z Januszem malutką do ważenia a do mnie przyszedł lekarz na szycie.
Trochę pobolało ale taki ból to kaszka z mleczkiem.
Trochę z nim pożartowałam żeby mi nie zaszywał tam całkiem tylko żeby jakąś dziurkę zostawił :), dopytałam się jakimi nićmi mnie szyje (w końcu musiałam wiedzieć taką ważną rzecz 🙂 i no i ochrzaniłam bo to był ten sam co mnie w ciągu dnia badał bo kazało się że przy pierwszym badaniu mnie oszukał bo było już rozwarcie na 2 cm. On stwierdził że specjalnie tak powiedział zeby mnie zmotywować 🙂
Za chwilę przyszedł dumny tatuś z tobołkiem na rękach z którego wyłaniały się przerażone ciemne ślepka rozglądające się dookoła.
Za chwilę pojechaliśmy na salę poporodową gdzie spędziliśmy razem prawie dwie godzinki, podczas których Tatuś nie wypuszczał z ręki komórki 🙂 – w międzyczasie poprosiłam Janusza żeby wyskoczył do jakiegoś sklepu kupić coś do jedzenia bo byłam okropnie głodna – od rana przecież nic nie jadłam.
Przystawiliśmy z położną Małą do cyca.
Później przewieziono mnie na oddział położniczy, zainstalowano w łóżku, przyniesiono dzban herbaty z nakazem picia, co godzinę mierzono ciśnienie, podłączono kroplówkę z magnezem bo ciśnienie skoczyło do 170/110. Jeszcze w nocy poszłam się wykąpać, przebrałam no i z wrażenia nie mogłam oczywiście zasnąć.
Na sali były 3 łóżka, dzieci razem z nami w łóżeczkach, obsługa zaskakująco sprawna, co chwilę ktoś przychodził – a to pościel zmienić, a to śmieci zabrać, a to położne do dzieci zaglądały – wszystkie panie bardzo zabiegane ale naprawdę chętne do pomocy. Dzieci zabierano co chwilę na jakieś badania – a to serce, a to słuch, a to coś jeszcze.
I tak spędziliśmy sobie na oddziale 3 dni w ciągu których naprawdę wypoczęłyśmy z Anią wyśmienicie, a z całego pobytu jesteśmy naprawdę zadowolone bo czułyśmy się otoczone doskonałą opieką.
Szczerze polecam toruński szpital!!!
I najważniejsze – dziewczyny – nie bójcie się porodu!!! naprawdę nie ma czego!

Agata + Ania 13.IX

Strona 2 odpowiedzi na pytanie: Jak rodziłam Anię w Toruniu – b.długie

  1. Re: Jak rodziłam Anię w Toruniu – b.długie

    GRATULACJE
    opis czyta się z zapartym tchem ;-))) a córeczka śliczna!!!
    nawet ruda tez by była taka
    pozdrawiam cieplutko!

    Ola z Natalią- 2.06.2003

    • Re: Jak rodziłam Anię w Toruniu – b.długie

      No to gratulacje!!!! Witamy w gronie rodzicow!!!
      I co? Nie taki diabel straszny jak go maluja-Co? Moim zdaniem opinia na temat szpilata jest przestarzala- bynajmniej jezeli chodzi o poloznictwo…
      Bardzo sie ciesze, ze wszystko dobrze sie skonczylo…to zatrucie ciazowe… brrr…brzmialo nie wesolo…
      Niech Ania zdrowo rosnie i przyniesie wiele pociechy dla rodzicow…szkoda tylko, ze pogoda teraz taka fatalna…trzeba malucha opatulac na spacerki…
      Pozdrawiam
      Kaska i Staś(26.03.04)

      Znasz odpowiedź na pytanie: Jak rodziłam Anię w Toruniu – b.długie

      Dodaj komentarz

      Angina u dwulatka

      Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

      Czytaj dalej →

      Mozarella w ciąży

      Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

      Czytaj dalej →

      Ile kosztuje żłobek?

      Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

      Czytaj dalej →

      Dziewczyny po cc – dreny

      Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

      Czytaj dalej →

      Meskie imie miedzynarodowe.

      Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

      Czytaj dalej →

      Wielotorbielowatość nerek

      W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

      Czytaj dalej →

      Ruchome kolano

      Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

      Czytaj dalej →
      Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
      Logo
      Enable registration in settings - general