tak mnie naszlo wlasnie (obiad gotuje;))
czy pamietacie cos, co w dziecinstwie nie przechodzilo Wam przez gardlo? a teraz jecie to z checia? a moze nadal myslicie o tym ze wstretem?
moja zmora byla zupa jarzynowa, w zimie z mrozonki (bodajze hortexu), z fasolka zielona, z brukselka… fuj; na sama mysl o tym dostaje gesiej skorki, po prostu nienawidzilam tego; i dziecku swojemu takich ”zdrowych” rewelacji nie serwuje (bo i mi by pewnie to w gadle stanelo, choc stara juz jestem);
w druga stone – w domu nigdy nie bylam zmuszana do picia mleka, jedzenia zup mlecznych, wiec mleko b. lubie; nawet gorace, z kozuchem; podobnie szpinak – w domu nigdy go nie bylo, a u nas przynajmniej raz w tygodniu, i dziec uwielbia;
65 odpowiedzi na pytanie: Kulinarne wspomnienie z dziecinstwa
A z tym szpinakiem to mam inaczej. Ten podawany w przedszkolu (i wmuszany) był ohydny i długo myślałam, że nie znoszę szpinaku. A tu się okazuje, że odpowiednio przyprawiony jest pyszny. 🙂 Uraz z dzieciństwa się nie utrzymał.
Jest trochę takich rzeczy, które w dzieciństwie wydawały się niejadalne, a teraz – jak najbardziej. Np. pieczarki, flaki, tatar, śledzie. 😉
Natomiast nadal nie cierpię gotowanej marchewki z groszkiem.
o widzisz, ja z marchewka mialam podobnie… do tego stopnia, ze nawet w chinszczyznie marchewka w szescianiki mi nie przechodzila 🙂 po ciazy sie zmienilo i marchewka z groszkiem sie objadam 🙂 a dziec nie zje takiej z maselkiem, tylko taka z wody tylko (taka chyba w przedszkolu podaja)
ja nie cierpie zupy mlecznej pamiętam jak w przedszkolu pani stała nade mną z laczkiem ze mam zjeśc tą obrzydliwą zupe – do dziś jej nie cierpię, w ogóle nie lubie mleka a szpinak owszem uwielbiam i moje dziecie też 🙂
ja mialam tak samo ze szpinakiem – ten przedszkolny to bylo dopiero paskudztwo, a teraz uwielbiam i wszystko bym mogla ze szpinakiem jesc 😉
za mlekiem nigdy nie przepadalam bo mam pozniej rewolucje w zoladku, ale jadlam bo Pani w przedszkolu stala nade mna….
pozatym nie cierpialam salcesonu, kaszanki i watrobki i to mi zostalo…..z watrobka to wogole mam straszna traume, bo kiedys moj ojciec stwierdzil podczas rodzinnego obiadu ze watrobka jest pyszna i zdrowa i on mnie nauczy jesc – skonczylo sie na tym ze wcisnelam kawaleczek i wpadlam w histerie…..byl ryk, wrzaski, tupanie, rzucanie sie na ziemie itp ;D – pewnie wygladalam wtedy jak mali bohaterowie z “superniani” 😀 – a pozatym od tej pory po dzis dzien juz wogole mam odruch wymiotny gdy tylko czuje jej zapach….
tak myślę i myślę i… nie mam nic takiego
w zasadzie jem wszystko oprócz owoców morza (tych egzotycznych typu krewetki, homary, ośmiornice itp)
ślimaków tez juz wiecej nie musze jesc 🙂
moja mam świetnie gotuje a tata jeszcze lepiej wiec nie narzekałam 🙂
żłobek przedszkole chyba tez dobrze bo nie pamietam stresu 🙂
kisiel
z przedszkola wynosiłam w kieszeniach spodni – do dzisiaj mi nie przejdzie przez gardlo
i jajecznica
zawsze mi mama robila w bialym rondelku na maselku i pamietam dzien w ktorym zwrocilam pyszna jajeczniczke – do dzisiaj mi zostala reakcja na jajka
Ja byłam takim niejadkiem jakiego świat nie widział, pamiętam, że więcej nie lubiłam niż lubiłam….Jako półtoraroczne dziecię piłam tylko mleko prosto od krowy i tylko z chochli 😮 Ponoć też zemdlałam z wycieńczenia, gdzieś w tym właśnie czasie.
Teraz lubię prawie wszystko 😉
he he, właśnie przed chwilą skończyłam jeść;)
mój koszmar z dzieciństwa to wszystkie słodkie potrawy typu: kasza manna z syropem, chłodnik owocowy, pierogi z owocami – na samą myśl mnie mdli. Jedyny wyjątek to knedle ze śliwkami.
Nie jadam pizzy hawajskiej, schabu ze śliwką, wędlin z rodzinkami itp. ZA NIC!
Dodatkowo w dzieciństwie nie jadłam żadnej kiełbasy ( brzydziłam się tłustych oczek), flaków, kaszanki, golonki, szybki z tłustą otoczką, ogórka zielonego i fasolki po bretońsku. Dziś to wszystko jem:)
hehe ja jako polroczne dziecie jadlam podobno tylko drobniutko pokrojona szynke…. Absolutnie nic nie chcialam jesc wiec probowali ze wszystkim, zebym tylko cokolwiek przelknela no i wreszcie sie udalo…..rodzice mieli troche problem bo wtedy wlasnie ogloszono stan wojenny, do dzis slysze te mrozace krew w zylach historie jak wymieniali wszystkie posiadane kartki na cukier itp na kartki na mieso, zeby kawaleczek szyneczki dla corci kupic coby nie padla z glodu ;)…pierwsze moje slowa to bylo wolanie “ssssssss”, a pozniej juz doskonalsze “sssssssszzzzzzzzz” dopiero potem przyszla “ma”, “ta” i “ba”
niestety szynka juz nie smakuje tak jak kiedys, ale dalej jestem zdeklarowanym miesozerca (w tym szynkozerca):D
Nie cierpiałam szpinaku a teraz lubię. Nie lubiłam równiez kożuchów z mleka, fuj, fuj
Zapomniałam o rarytasie 😛 a mianowicie jajko na twardo z cukrem
mam tak samo….. Nie wiem jak moglam zapomniec o obrzydliwej zupie truskawkowej z makaronem…..fuj
Owoce morza bardzo lubię, ale w dzieciństwie ich chyba po prostu nie znałam, Zamotany więc trudno mi to skonfrontować ze wspomnieniami.
Kożucha na mleku tez nie łyknę, ale samo mleko, zupy mleczne – ok.
Aneci – pierogów z jagodami nie lubisz? 😉 Są pyszne.
Wszelkich podrobów, wątróbek, salcesonów nie zjem, ale kaszankę i golonkę ewentualnie tak.
ja z jajecznica wiaze najlepsze wspomnienia z domu – obowaizkowo byla na sniadanie w soboty i niedziele 🙂 nawet teraz nie wyobrazam sobie sniadania w rodzinnym domu bez jajecznicy 🙂
:eek::eek::eek::eek:
Szpinak. Teraz uwielbiam!
I nie cierpiałam kotletów schabowych…coś musiało być na rzeczy już wtedy, bo teraz jestem bezmięsna.
Nie jadłam krupniku, nie cierpiałam – ogólnie nie lubię kaszy. I stał się cud onego razu – spróbowałam krupniku w wykonaniu teściowej i przepadłam 🙂 Ale to jedyna postac kaszy jaką strawię.
Nadal nie lubię flaczków – łeee fuj.
marchewka z groszkiem – nie lubię ale marchewka z ugotowana w zupie albo starta z jabłkiem jest ok. Dodam że w dzieciństwie byłam zagorzałym przeciwnikiem marchewki pod każda postacią.
Tyle mi utkwiło w pamięci.
Nie lubiłam i nie lubię nadal: kisielu, budyniu, wątróbki, kompotu z suszonych śliwek (ten zapach!!), rodzynek, zup owocowych i flaków (tych nie jadłam nigdy i nie sądzę, żebym kiedyś się przemogła).
Nie lubiłam a od niedawna uwielbiam sernik.
No i z dorosłych smaków, po drugiej ciąży pokochałam czerwone wytrawne wino, wcześniej, jak ogr normalnie, musiałam sobie dosładzać, zeby przełknąć 🙂
Aż musiałam edytować, bo zapomniałam o jeszcze jednym okropieństwie – brukselka…
Podobnie jak beamama byłam totalnym niejadkiem – trawiłam jeno “grysiczek”, choć i tego momentami miałam dość, czemu dawałam wyraz w sposób b.wylewny i mało elegancki. Każdy posiłek był podobo walką o wciśnięcie kilku kęsów jakiejkolwiek innej potrawy. Z wiekiem powolutku mi przechodziło… i proces nadal trwa, bo z roku na rok akceptuję kolejne stare-nowe produkty czy dania (od niedawna np. zajadam się zmażonymi rybkami, wcześniej niestrawnymi). Ale nadal nienawidzę wszelkich podrobów, flaków, salcesonów, kasz, brukselki i sałatki z czerwonej kapusty. Nawet fantastyczne wykonanie mojej Teściowej mnie nie przekonało…
Acha, do tej pory czuję bolesny skurcz żołądka i mdłości, kiedy w radiu natknę się przypadkiem na hejnał z wieży Mariackiej, który anonsował porę znienawidzonych zup…
A co do dziecięcych rarytasów: ja się zajadałam pomidorami z cukrem, moja sąsiadka rzodkiewkami z cukrem, ale i tak jaja na twardo aguska22 mnie powaliły, hihi.
Znasz odpowiedź na pytanie: Kulinarne wspomnienie z dziecinstwa