No to chyba już czas, żebym opisała swoją historię. Teraz już chyba mam na to siły…
Mam 27 lat. Od czterech lat jestem szczęśliwą mężatką. Mój mąż jest najwspanialszym mężczyzną na świecie i od początku wiedziałam, że chcę, by był ojcem moich dzieci.
O dziecko zaczęliśmy się starać od razu po ślubie. Zaskoczyło w piątym cyklu. Ciąża była książkowa, mimo tego, że w drugim miesiącu ciąży byłam 4 razy chora na grypę z temperaturą 40 stopni. Kaszel miałam taki, że plamiłam z niego. W tym samym czasie pracowałam, robiłam pracę magisterską na dziennych studiach w przyspieszonym trybie i studiowałam drugi kierunek zaocznie. Szał, stres, wycieńczenie i wszystko było ok. We wrześniu 2009 urodził się Mikołaj. Zdrowy 10-punktowy urodzony 3 dni przed terminem SN.
Po nim zaczęliśmy starania o rodzeństwo, jak mały skończył rok. Udało się za pierwszym razem. Byłam przeszczęśliwa, nawet do głowy by mi nie przyszło, że coś może być nie tak po pierwszej ciąży. Jaka ja byłam naiwna. Wydawało się wszystko ok, nie było nawet brązowych upławów jak z małym. Niestety w 8 tygodniu ciąży dostałam małego krwawienia. Pojechałam na IP, ale wszystko było ok, serduszko biło, krwawienie ustało. Niestety po południu się rozkręciło na nowo. O 22giej pojechaliśmy z powrotem na IP. Już było po wszystkim. Nawet nie wiem, kiedy ostatecznie poroniłam. To było 07.01.2011. Na początku przyjęłam to dobrze. Żal, złość, smutek i łzy pojawiły się po kilku miesiącach, jak nic nie wychodziło ze starań o następną ciążę. Brak żadnych badań ze strony lekarzy, wymusiłam jedynie badanie hormonów i hormonów tarczycy. Wszystko ok. Zielone światło od samego początku. A w głowie pustka. Termin byłby na sierpień 2011. Każdy miesiąc bolał coraz bardziej. Coraz więcej widziałam dziewczyn z dużymi brzuszkami w lato, potem z maluszkami w gondolach. A ja byłam pusta. Nie miałam tamtej dziewczynki (miałam przeczucie, że to dziewczynka), nie byłam w nowej ciąży. Nic. Odsuwałam się od Mikołaja. Po sierpniu wiedziałam podskórnie, że będzie lepiej ze staraniami, bo minął termin porodu i tamto maleństwo jest ustawione chronologicznie w moim umyśle, nikt tam nie wszedł w jego miejsce.
W kolejną ciążę zaszłam w październiku 2011, po 8 cyklach intensywnych starań. Cykl w którym zaszłam był cyklem, w którym sobie odpuściłam wszelkie starania. I udało się na spontanie. Od samego początku na dupku. Byliśmy przeszczęśliwi. W 6 tygodniu bije serduszko, a ja płaczę ze szczęścia. W 8 tygodniu koniec sielanki. Krwawienie. Myślałam, że po badaniu ginki, ale nie przestaje tylko się nasila. Zwiększam dawkę dupka. W sobotę jedziemy na IP – serduszko bije, ale wolno 100 uderzeń na minutę, w 6 tygodniu było 110. Lekarze każą mieć nadzieję, ale ja wiem swoje. Ostatni raz widzę swoje dziecko. Po przyjeździe do domu żegnam się ze swoim małym cudem. Zamykam się w pokoju na dwa dni. Płaczę i śpiewam mu kołysanki. Chcę, żeby odeszło spokojnie w poczuciu, że było kochane od początku. Do poprzedniego poronienia nie miałam czasu się przygotować. Teraz czuję, co to znaczy być zarazem kołyską, jak i trumną dla własnego dziecka. Widzę, że mąż też to przeżywa, ale on chyba nie rozumie tego do końca. Czuję jak z soboty na niedzielę moje dziecko umiera. W poniedziałek idę do ginki, która prowadziła moją ciąże z Mikołajem, już po wszystkim. Odstawiam końskie dawki progesteronu. We wtorek o 15tej rodzę. Ciałko trzymam w pudełeczku. Postanawiam pochować to dziecko, abym miała miejsce, gdzie mogę zapalić świeczkę. Batalia z urzędami o zarejstrowanie. Na szczęście ginka daje mi wszelkie namiary. Księża podchodzą bardzo w porządku. Od razu chowają moje dwie dziewczyny – Łucja (07.01.2011) i Blanka (29.11.2011). W jednym roku tracę dwójkę dzieci. To boli, ale nie cofnęłabym tego. Jestem szczęśliwa, że były ze mną choć przez chwilkę.
Kilka tygodni temu byliśmy po raz pierwszy z Mikołajem na cmentarzu. Mały jeszcze nic nie rozumie. A ja nie wiem, jak mu kiedyś o tym powiem. Lubię tam jeździć. Zryczę się, ale daje mi to spokój.
W międzyczasie zmieniłam pracę. W poprzedniej wszyscy wiedzieli o obu stratach. Tu nie wie nikt. Tak jest mi lepiej.
Porobiłam wszystkie badania, o których wiedziałam. Wszystko ok. Nie wiem, dlaczego moje dziewczyny odeszły i pewnie nigdy się nie dowiem. Kocham je i zawsze będę kochać, choć teraz już nie cierpię. Teraz biorę z nich siłę. Z tego, że były.
Podziwiam Was, jeśli ktoś dotarł do końca:)
10 odpowiedzi na pytanie: Moje Anielice – będą ze mną na zawsze:)
Przykro mi
Choinka, Igusiu kochana ja dotrwałam do końca za łzami w oczach..
Doskonale wiem co czujesz..
(*)(*) dla dziewczynek
Dotarł i się zryczał
Tak mi przykro.
Też jestem mamą, która po pierwszym szczęśliwym rozwiązaniu dowiedziała się, ze coś może być cholernie nie tak. Siłę, by dalej żyć znalazłam w moim ziemskim synku. Życzę Ci, abyś Ty odnalazła swoją siłę, choć to trudna i wyboista droga.
dotrwalam i ryczalam
Bardzo Ci wspolczuje i tak po ludzku przytulam
Piekne imiona wybralas dla swoich dziewczynek :Kocham:
Szczesliwe mamy ktore nie maja problemow z zajsciem i donoszeniem ciazy…szczesliwe te ktorych dziecko jest zdrowe i dobrze sie chowa-tego zycze nam wszystkim a Tobie Choinko w szczegolnosci
Iguś łzy mi lecą choć znam Twoją historię
Będą lecialy zawsze, kto tego nie przeszedł, nie zrozumie
Dla Twoich panienek
[*]
Bardzo mi przykro
To straszne ile tragedii może życie nam przynieść a my jesteśmy w stanie je przeżyć 🙁
Podziwiam Cię za wytrwałość w walce z kościołem a raczej z księdzem. Super, że udało Ci się wywalczyć miejsce spoczynku Twoich kruszynek. Dla nas Aniołkowych Mam przecież najważniejsze jest miejsce gdzie możemy pójść, popłakać, zapalić znicza…
No. To teraz ja sie poryczalam..Za Twoje straty, za swoja i za bol wszystkich matek, ktorym bylo dane zaznac tego szczescia, ktore im potem zostalo brutalnie odebrane… Niech spoczywaja w pokoju te nasze aniolki i daja nam sile do dalszej walki…
Iguś mocno
Iguś- bardzo mi przykro i napiszę, że wiem dokładnie co czujesz….
Dla Twoich Aniołków [*],[*]
Dotrwałam i się zalałam łzami…. [*][*] 🙁
Znasz odpowiedź na pytanie: Moje Anielice – będą ze mną na zawsze:)