16.03 2004 wypadał mój termin porodu, byłam już oczywiście (jak to ja ) zniecierpliwiona, wiec „walnęłam” sobie kolejna dawkę oleju rycynowego (poprzednia 2 dni wcześniej mi nie pomogła) To było tak koło 11-12… no i nic się nie działo… Poszliśmy sobie do łóżka… jakiś film itp… nagle około 23.00 cos się zaczęło dziać… były to.. skurcze jakich jeszcze nie miałam… czyli co jakieś 20 minut bolało mnie w taki dość upierdliwy sposób… niby jak na okres ale niezupełnie… jakby ktoś mi ściskał w środku macice i puszczał… Mowie sobie pewnie to skurcze przepowiadające… Weszłam sobie do wanny, ale mi nie przeszły.. (natężenie ich było ciągle takie same wcale się nie wydłużał czas skurczu) Wyszłam z wanny a mój mąż w tym czasie zasnął, ale był biedak zmęczony wiec postanowiłam go nie budzić… poszłam sobie do komputerka i weszłam na forum.. i zaczęłam się zwierzać ze chyba rodzę.. i zaczęłam zapisywać co ile mam te skurcze… wychodziło mi ze coraz częściej… po 2 -3 h zaczęłam chodzić.. byłam pewna ze rodzę a słyszałam ze to przyspiesza rozwarcie próbowałam nawet kucać ale.. to okazało się dosyć bolesne…wiec poszłam do łóżka…Około 5 obudziłam męża i zwierzyłam się z tego ze rodzę.. mąż wpadł w lekka panikę.. potem zadzwoniłam do mamy która kazała mi natychmiast dzwonić do położnej.. zadzwoniłam i oznajmiłam ze według moich zapisów to mam skurcze co 5 minut… czy nie czas do szpitala.. i okazało się ze już czas…Zrobiłam sobie jeszcze domową lewatywę … i pojechaliśmy wiec…
W szpitalu na izbie przyjęć zbadali, zapisali (strasznie okropna położna) i posłali mnie do góry.. na oddział… miałam mieć zarezerwowana sale.. itp… jednak okazało się ze sala zwalnia o 12.. pomyślałam sobie ze pewnie do 12 i tak nie urodzę… wzięli mnie na badanie.. ginekolog..zaczęła mnie badać i coraz bardziej… jej oczy zaokrąglają… „8 centymetrow” –słyszę… A ja głupia modliłam się choć o 3 cm żeby mogli mi podać zzopa (znieczulenie).
Zaczęła się przy mnie szybka krzątanina… tu wezwały anestezjologa… tu mi przyczepiają oksytocynę w żyle (nie wiem po co… to przyspieszać,… skoro tak ładnie rodziłam-co to jakieś wyścigi) i wtedy zrobił mi się skurcz tężcowy…. tzn nie bylo rozkurczu.. zmniejszyły oksytocynę.. mowie wam… te szpitale… No i ok… Mąż poszedł przestawić samochód.. bo powiedziały mu ze ma kupę czasu jeszcze – a ja po 15 minutach miałam pełne rozwarcie i poczułam ze choćby się waliło i paliło musze przeć… Maż wpadł przerażony- na oddział- nie wiedział biedak co się dzieje… Acha w miedzyczasie był anestezjolog i założył mi zopa nic mnie zresztą to nie bolało..
. No i zaczęła sie jazda. (no czyli poród)
Dzięki zzopowi straszna potrzeba parcia była tylko uciążliwa ale nie uczulam jakiegoś rozdzierającego bólu…
Parłam i parłam i modliłam się żeby to był koniec. (trwało to 41 minut) słuchałam tylko położnej – pani Małgosi Janowczyk która byla wspaniała… mówiła kiedy pre dobrze a kiedy zle… ( w tym czasie ściskałam za reke i za szyje mojego meza, który z wrażenia zapomniał zdjąć golfu do tego wszystkiego i był potem mokry jakby ktoś go woda oblal…) Mój maz tez był cudowny nie wiem co bym zrobila bez niego.
Po chwili Paulisia była na swiecie…
Jednak nie dali mi jej od razu na brzuch tylko zabrali gdzies.. (jak się pozniej okazlao była okrecona pepowina !!!!!!!!!)
Po chwili położyli mi ja na brzuchu a ona nie płakała tylko patrzyla na mnie tymi swoimi slicznymi oczkami…
Ten cudny jednak to był początek naszych stresów w szpitalu… bo zauważyłam ze Paulisia robi się sina… wszyscy mi wmawiali ze to normalne… ale ja się uparłam i chwała Bogu
Za chwile przyszła pediatra i stwierdziła ze rzeczywiście coś jest nie tak … zabrali ja nam… i nic nie chcieli powiedziec.. ja dostałam prawie histerii … okazało się ze mała ma zapalenie płuc (wewnątrzmaciczne) jesuuu ależ to były stresy!
Po 8 dniach jednak już wszystko było ok. i wypisali nas do domu…
Nie życzę tego stresu żadnej matce.. koszmar!!!! Szczególnie ze nie dawali nam żadnych nadziei i dopóki nie byli pewni… to nas tylko dołowali!!!!
Podsumowując mój poród muszę stwierdzić ze był dla mnie fantastycznym przeżyciem… gdyby nie problemy ze zdrowiem Paulisi to byłoby rewelacyjnie….
Nie bójcie się bólu porodowego naprawdę da się go wytrzymać ja do 8 cm wytrzymałam bez zopa i była gitarka. Owszem boli.., ale da się to spokojnie wytrzymać.
Uważam ze poród jest wogóle pięknym wydarzeniem… i szkoda że w polskich szpitalach nie ma jakiejś specjalnej intymności… a powinna być …
Erika26 i Paulsia -moj Maly Cudzik (17.03.2004)
1 odpowiedzi na pytanie: Narodziny Paulisi- cudne wydarzenie!!!!!!!!
Re: Narodziny Paulisi- cudne wydarzenie!!!!!!!!
Eriko, wspaniały opis Ja też zabieram się za opisanie swojego porodu.. może kiedyś sie zabiorę
DOBRZE, ŻE PAULINKA TO JUŻ TAKA ŚLICZNA I DUŻA PANNICA. I chyba juz więcej problemów mamie sprawiać nie będzie i zmartwień przysparzać też nie. Swój stres w jej sprawie, życzę Ci byś miała za sobą.
Pozdrawiam ciepło
ika z Igorem
Znasz odpowiedź na pytanie: Narodziny Paulisi- cudne wydarzenie!!!!!!!!