Minęło już trochę czasu (15.01.2003) od tego momentu jak mój ukochany synek Wiktor przyszedł na świat i dlatego czas opisać całą sytuację, bo wiem jak wiele z Was na to czeka (sama do niedawna z drżeniem serca zaglądałam do takich postów).
Zaczęło się rano ok. 9.00 poczułam, że mam biegunkę i szybko zbiegłam na dół do toalety. Później zaczęłam robić śniadanie i nagle poczułam że mi wody odchodzą. Oczywiście nie byłam spakowana do szpitala, bo miałam planowaną cesarkę dopiero na za tydzień i byłam święcie przekonana, że mój synek dotrwa do tego czasu w moim brzuszku… a on zrobił mi takiego psikusa. No więc zaczęłam biegać po całym domu, trochę spanikowana, chlustając wodami płodowymi co jakiś czas i pakować torbę do szpitala. Mój mąż jakimś zrządzeniem opatrzności później wychodził do pracy no i jak to się zaczęło to już został ze mną, i pojechaliśmy do szpitala. Nie miałam jeszcze żadnych bóli ani nawet opisywanych przez wiele kobiet bóli miesiączkowych czy krzyżowych.
Zadzwoniłam do mojej Pani ginekolog, że właśnie zaczęłam rodzić. Odpowiedziała mi, że ona będzie mogła ze mną rodzić dopiero jak przyjmie swoje pacjentki w przychodni czyli ok. 20.00 ale, że mamy jeszcze dużo czasu i żebym się nie przejmowała, bo poród tak szybko nie nastąpi.
Zostałam przyjęta do szpitala, zbadana przez położną, lekarza dyżurującego i jeszcze jakiegoś stażystę. Okazało się, że mam rozwarcie na 1 palec. Zrobiono mi hegar (wcale nie takie straszne uczucie – poczułam się lżejsza o 5 kilo) Podłączyli mnie do ktg i tak sobie leżałam w bólach, które zaczęły nagle postępować dość szybko, bo regularnie co 3-5 min. Mój mąż bardzo mi pomagał, trzymał mnie za rękę którą ja ściskałam kurczowo w chwili najsilniejszego bólu, oddychał przeponowo razem ze mną jak traciłam rytm i sama świadomość że jest tam razem ze mną, że nie jestem sama wśród tych wszystkich obcych ludzi dodawała mi sił. Cały czas próbowałam się dodzwonić do mojej lekarki ale jej komórka była ciągle wyłączona. Kiedy miałam już rozwarcie na 3 palce wreszcie przyszedł jakiś lekarz i oznajmił mi, że spróbuję urodzić siłami natury a jak się nie uda to zrobimy cesarkę. Po tych słowach po prostu wpadłam w panikę. Moje dziecko jest obrócone pośladkowo a ja z zaplanowaną cesarką mam rodzić siłami natury???!!!
Wreszcie przyszłam po rozum do głowy i stwierdziliśmy z mężem że jak nie damy koperty to oni naprawdę każą mi rodzić normalnie i nie wiadomo jak się to skończy dla naszego dziecka i dla mnie. Dodam, że była już godzina 16.00. Wreszcie dodzwoniłam się do mojej lekarki która oznajmiła mi, że w takiej sytuacji muszę sobie radzić bo ona jednak nie zdąży przyjechać ze mną rodzić. Po tej informacji naprawdę nie było na co czekać. Lekarz dostał kopertę a ja wylądowałam na sali operacyjnej w 10 minut.
I tam właśnie zaczął się dla mnie istny koszmar. Miałam dostać znieczulenie całkowite. Anestezjolog który mnie usypiał spaprał robotę bo podał mi chyba za mało środka usypiającego i nie całkiem po nim odpłynęłam. Leżałam na stole półświadoma nie mogąc oddychać, czując że się zaraz uduszę i CZUŁAM WSZYSTKO. Jak rozcinają mi brzuch, naciągają skórę hakami chirurgicznymi, wyciągają małego, wygniatają łożysko, czyszczą i zaszywają. Bezsilność i ból którą czułam była nie do opisania. Największemu wrogowi nie życzę tego co przeżyłam. I to wszystko przez niedouczenie i niefachowość jakiegoś lekarza anestezjologa.
Za parę minut całą w dreszczach przewieziono mnie na salę pooperacyjną, gdzie spotkałam dwie dziewczyny które uratowały moje zdrowie psychiczne – pocieszały, mówiły że za 2 godziny będzie lepiej, żebym wytrzymała. I faktycznie było coraz lepiej.
Najbardziej wzruszającym momentem w moim życiu był moment kiedy pokazano mi mojego synka. Ten widok wynagrodził mi cały ból który przeżyłam. Był taki śliczny, maleńki, od razu przystawiłam go do piersi a on natychmiast przestał płakać kiedy poczuł ciepło mojego ciała i bicie serca, które do tej pory towarzyszyło mu przez 9 miesięcy.
Teraz jesteśmy już w trójkę w domu i nie wyobrażam sobie żebym kiedykolwiek w życiu mogła być bardziej szczęśliwa. Wszystkim mamom życzę bardziej szczęśliwych porodów niż mój i równie pięknych i szczęśliwych maluchów.
Pozdrawiam
milda – szczęśliwa mama Wiktorka
Strona 2 odpowiedzi na pytanie: Narodziny Wiktorka
Re: Narodziny Wiktorka
czysto techniczne?!? czy ty masz zamiar też przygotować koperte? I jak prawo ma walczyć z łapówkarstwem, jeśli pacjenci są “zawsze przygotowani” na taką ewentualność?
A może należałoby zawezwać ordynatora ginekologii, a jeśli go nie ma, to dyrekcję szpitala? Albo na zapas, jeśli sie to stanie w nocy, wydobyć ich nr komórki?
kAhA
Znasz odpowiedź na pytanie: Narodziny Wiktorka