12 luty 2013
Wtorek wieczór, M w domku,bo wziął 3 dni urlopu..jako że termin porodu na 13/2 a musiał ten urlop wykorzystać do końca lutego, zdecydował że weźmie go teraz bo a nóż widelec młody wyjdzie terminowo..
Na Dobranoc całuje mój wielki brzuchol i mowi:”to syneczku możesz już wyjść, żeby się tatusiowi urlop nie zmarnowal
13 luty 2013
Budzi mnie ból jak na @..Hmmmmm..idę do łazienki, Adaś przycisnal pęcherz, robię co należy i wracam do łóżka..chwle leze i znow czuję ból jak na @..pewnie skurcze przepowiadajace myślę sobie, patrzę na zegarek, jest 3am. Nie mogę zasnąć, wsluce się w swoje ciało..za chwilę znów skurcz..Hmmmmm to może warto sprawdzić odstepy i czy są regularnie – pomyślałam i budzę M żeby nim mierzyć czas..włącza stoper w swoim gadzeciarskim telefonie a ja co jakiś czas sygnalizuje kolejny skurcz..po jakimś czasie sprawdzam wynik..regularne co 7 min..mówię mu,że nawet jeśli to już TO, to jeszcze zapewne potrwa.. M odwraca się na drugi bok i chrapie, ja próbuję zasnąć..
Udaje mi się drzemnac, otwieram oczy, jest już 5ta, mierzymy czas, skurcze co 6 min..pisze SMS do przyjaciółki, rodzila półtorej roku temu..wiem że już nie śpi bo idzie na 6ta do pracy..pytanie -odpowiedź..co 6 min, nie odeszły, czop chyba też nie.mam ją informować..
Idziemy spać dalej..
Budzę się po 6tej,już wiem że nie usne..wstajemy, skurcze co 5 min, wcale bardzo nie bolą..biorę prysznic, makijaż coby nie straszyć w razie co, jemy śniadanie..twarozek ląduje po 10min w kibelku..podobnie jak chleb z masłem pół godz później..dzięki Bogu mogę przynajmniej pić
Koło 8mej decyzja że dzwonimy do szpitala po instrukcje..każą czekać, dużo chodzić, paracetamol i kąpiel..
Przy następnej wizycie w toalecie odruchowo spogladam w muszle. I widze jakiś brunatny glutek..może to ten czop???
9ta,tel do szpitala..chyba odszedł czop, skurcze co 5 min,tak dziecko się rusza..
Jeszcze czekać, zadzwonić gdy będą 3 skurcze w ciągu 10 min..
Godz 11ta, el do szpitala..skurcze co 4 min..mówię że do szpitala mamy pół godziny jazdy, że to pierwszy raz, że się boję..pozwalają przyjechać..
Dorzucam brakujące rzeczy do toreb i o wpół 12ej ruszam
Po zaparkowaniu auta na przyszpitalnym parkingu, zameldowaniu się, zdaniu zielonej teczki, nasiusianiu gdzie trzeba, odprowadzaja nas do sali nr 4 na 3cim piętrze..
Pokoik jest przytulny, łóżko, fotel bujany, piłka, biurko, lozeczko dla dzidziusia, toaleta z prysznicem..patrzę na zegar, jest 13:00
Po pół godz czekania przychodzi położna, opowiada gdzie się znajdujemy, to piętro na którym odbywają się porody nieskomplikowane, gdzie wystarczy tylko położna, pyta się czy coś jadłam, mówię że nie..zaraz ktoś przyniesie mi tosty i herbatę,i pyta czy może zbadać..OK mówię, klasę się na łóżku, najpierw słuchamy bicia serduszka, następnie bada rozwarcie..jest tylko 2 cm!!! Pyta o skurcze..są regularne co 4 min i są coraz bardziej bolesne..
Mówi że za 2 godz mnie zadają i zobaczymy co dalej..czy mnie zostawia czy wygonia do domu..
Za jakiś czas przynoszą jedzenie..dziubie coś, ale ból jest tak nieznosny już, że wszystko ląduje tym razem w uroczej kartonowej miseczce..
Regularnie wieszam się na moim M wbijajac w niego pazury..
Staram się oddychać, skacze na durnej piłce ale najbardziej pomaga wczepianie się w małą umywalkę obok łóżka..
Przynoszą mi paracetamol ale nie bardzo pomaga..
Czas wlecze się niemiłosiernie..
Między skurczami czytam gazety, smsuje z przyjaciółką, bratowa i mamą..
Dochodzi 16ta, położna znów bada..serduszko bije cudnie, rozwarcie tylko 3cm..
Naradza się i dadzą znać..
Za parę chwil przychodzi..ponieważ skurcze regularne i coraz silniejsze postanawiają mnie zatrzymać..uffff jaka ulga..ze szczęścia znów zapelniam treścią żołądka kartonowa miskę..
M leci do auta po torby, i jakieś kanapki dla siebie, ja informuję powiększające się grono zainteresowanych, że zostajemy w szpitalu i może niedługo będzie z nami Adaś..
BOŻE JAK BOLI
Nie mogą jeszcze podać gazu, znad kartonowej miski nie rozumiem dlaczego.
Położna proponuje wannę..o taaaak, spróbuję cokolwiek, byle by tylko ból zelzal..
Prowadzi nas do osobnego pomieszczenia, napuszcza wodę daje ręczniki, pokazuje gdzie wzywac w razie co..
Lezakuje w tej wannie wieczność całą.. A w sumie pół godziny.. Nic nie jest lepiej, błagam Adasia żeby się pospieszyl..i po raz n-ty proszę żeby z kupka swoją poczekal aż wyjdzie..
Wracamy do przytulnej sali nr 4, boli jak diabli, już cichutko pojekuje przy każdym skurcze,minuty się wloka..18ta i znów badanie..i rozwarcie 3cm.. No pani chyba żartuje siostro droga?!?!
Skurcze co 3 -4 min, chodzę i chodzę po tej salce, pamiętając ze szkoły rodzenia dobre rady – chodzić jak najdłużej, niech grawitacja robi swoje..
I znów przynoszą tosty, ciasteczka i soczek..padam z głodu, bólu i zmęczenia, skubie tego tosta, oczywiście po co? Taaaak, kartonowa miseczka..
Już przestaje liczyć, nie wiem która godzina, mam wrażenie ze mieszkam w tym szpitalu od zawsze..
Następne badanie..zero postępów..muszą się naradzic..
W końcu ok północy przychodzi położna z decyzją, że przenoszą mnie na porodowke..że już za długo to trwa bez postępów..że mogę się odwodnic..i trzeba podłączyć mnie pod KTG żeby monitorować dzidzie..
Więc parę min przed północą zbieramy nasz dobytek i podazamy za położna piętro niżej na porodowke..
14 luty 2013
Po północy kwateruja nas w nowym pokoju na piętrze 2gim..jest większy, ma również toaletę z prysznicem, ma łóżko, stanowisko położnej, sprzęt do KTG, lozeczko dla dzidziusia, ale z większą ilością sprzętu..
Z tej nocy nie pamiętam zbyt wiele..podali mi wodę, M nie zdążył dobiec z kartonowa miseczka..obhaftowalam siebie, łóżko i polac niezłą podłogi obok..musiałam zmienić moją piękną koszulę nocną z balwankiem na szpitala..zaraz też dostałam zastrzyk przeciwwymiotny,podlaczono mi kroplowke z plynami, no i w końcu dali gaz do wdychania..powiem tak,na mnie nie działał..ewentualnie pomagał kontrolować oddech, bo trzeba było go odpowiednio wdychac i wdychac..i tyle..
Na tym oddziale położna była ze mną cały czas, miała tylko mnie na głowie..
Pamiętam że dostałam zastrzyk przeciwbolowy, i mogłam się drzemnac..
Z jedynego smsa który zachował mi się w telefonie, wyslanego do bratowej wiem że o 4ej rano miałam 5cm rozwarcia, że wymiotowalam na zielono, bo żołądek nie miał już czym..
Podlaczyli oksytocyne, skurcze masakrycznie bolą, błagam o epidural (zzo ).. Nagroda Nobla dla wynalazcy!!dostałam pochwałę od anestezjologa za prawidłową pozycję i kompletny bezruch przy znieczulaniu.. A mnie już było po prostu wszystko jedno co on robi, byle by przestało boleć.. Już nie boli,co 2 godz podają następne dawki..małe żółte koleczko dyndajace na lewydm ramieniu a tyle szczęścia dało..
Gdzieś po drodze zakładają cewnik nie pamiętam kiedy..
Co jeszcze pamiętam..
Skurcze wg KTG idą już jeden za drugim..rysują piękne szczyty na wykresie..serduszko Adasia bije prawidłowo..
O 8mej rano mam 7 cm rozwarcia..
Postanawiają przekluc pęcherz..
Wody są zielone..zrobił kupke.. A tyle razy prosilam..
Rozwarcie cofa się do 6cm, Adaś nie schodzi w kanał rodny..
Ogląda mnie chyba z 5ciu lekarzy, co chwilę wchodzą, szeptaja.. A ja cała w nerwach..boże błagam, niech się nie nalyka tej smolki, błagam, pomóż mu przyjść na ten świat, błagam..
Czas się wlecze..przychodzi pani doktor, będą pobierać próbkę krwi z Adasia główki..każą położyć się na boku, trzymają nogę, pani doktor wkłada chyba jakieś rozszerzadlo, bierze coś jak dluuuuga igła, zagląda tam i mówi : “ależ on ma dużo włosów, i jakie czarne “..płacze, chce go już przytulić, ucalowac ta “główkę, te czarne włoski..pobierają trzy próbki, za chwilę przychodzą, że jest ok,że nie jest niedotleniony..
Mijają minuty a ja nie wiem na co oni czekają?? Dlaczego go nie wyjma??
W końcu zapada decyzja,że ze względu na dobro dziecka musimy zrobić. EMERGENCY CC..
Przychodzi zespół, dwóch anestezjologa,dają konska dawkę epiduralu, sprawdzają czucie, o wpół 12ej zabierają na salę operacyjną.. M idzie za położna żeby się przebrać..
Na sali..z 10 osób jak nie więcej..przekładają mnie na stół, każą rozłożyć ręce na boki, leżą na specjalnych oparciach..trzese się jak galareta, ręce, zęby, wszystko się trzęsie i dygota i szczęka, i nie mogę tego opanować, choć bardzo się staram..zakładają parawan na brzuch, wchodzi M, siada przy mojej głowie, trzyma za rękę.. Anestezjologa sprawdza czucie,podlaczaja mnie pod jakieś sprzęty, i już zaczynamy..
Jeden z anestezjologow -Anglik,stoi przy mnie, drugi -hindus,lata z jednej strony parawanu na drugą i informuje o postepach..
Cięcia nie czuję jako ból, raczej jakby ktoś mi kreske długopisem narysowal..za to czuję szarpanie moich wnetrznosci,,sympatyczny hindus donosi : już przecięcia,już przecieli macice, już go wyciągają..dalej nie musi, bo już GO słyszę-12:54- ten krzyk to najpiekniejszy dźwięk na świecie..przynoszą go na naszą stronę, jest cudny,umazany i drze się wnieboglosy..idą go oporzadzic,a ja płacze, ze szczęścia..szarpia mój brzuch nadal, ale mam to gdzieś..wsluce się w płacz mojego synka i nie dowierzam że on już tu jest..po paru minutach przynoszą krzyczace zawiniatko i wreczaja M, on biedny taki przestraszony, nie wie jak trzymać..dotykam tych paluszkow maleńkich,tych policzków cudnych, i tak bardzo chce go przytulić..
Zabierają moich chłopaków do pozabiegowej sali,mnie kończą naprawiać, i odwoza do nich..
Mam wysoką temperaturę, więc nie mogą mi położyć Adasia skóra do skóry, przytulam więc to moje zawiniatko, i już wiem, że od tej chwili moje serce bije dla niego..:Kocham: :Kocham: :Kocham:
Adasiek 14.02.2013 3360gr/53cm, 12:54
3 odpowiedzi na pytanie: Nasz Walentynkowy prezent- Adasiek
Pięknie to wszystko opisałaś, dzielna dziewczyna z Ciebie 😀
Przypomina mi się mój poród, dwa dni skurczy i w końcu decyzja CC.
Ramzetko wspaniały opis, łezka mi się w oku zakręciła…
GRATULUJĘ cudownego synka!
super opis.wzruszyłam sie.gratulacje
Znasz odpowiedź na pytanie: Nasz Walentynkowy prezent- Adasiek