Witam kochane forumowiczki
Dlugo czekałam na ten dzień…by móc opisać narodziny mojej dzidzi. Jestem na forum dość długo (bodajże we wrześniu minie dwa lata). Znalazłam je gdy byłam w ciąży z Weronisią – moją pierwszą córeczką. I czekałam…wyobrażałam sobie narodziny i czekałam na nie z niecierpliwością. Nie bałam się bólu – wiedziałam że to będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu, ukoronowanie 9 miesięcy oczekiwań i cudowne nowe życie…..
Weronisia zmarła. W 36tygodniu przestałam czuć jej ruchy. Poród – od podłączenia pierwszej kroplówki, przez wszystkie zabiegi próbujące przespieszyć poród – trwał dwa dni. To co przeżyłam… Jak mogłam opisać to co czułam? Nie mogłam. Do dziś jest mi ciężko. Chyba też nie do końca wtedy dochodzilo do mnie to, co się stało. Dopiero po powrocie do domu – bez niej to wszystko zaczęło przeradzać się w koszmar…..Wszystko przeżywał ze mną mąż i widział co się ze mną działo…. on może to sobie wyobrazić….
Starałam się pogodzić z tym co sie stało, zrozumieć…..co mnie trzymało przy życiu to myśl o kolejnej dzidzi. O tym, że już niedługo pojawi się nowa nadzieja…Ze znów będę miała powód by żyć…
Po kilku miesiącach zaszłam w ciążę.
Myślę że nawet po odczekaniu kilku lat, strach o kolejne dziecko byłby taki sam. Wiem że z odejściem Weronisi nigdy do końca się nie pogodzę. Szczególnie, że nie stwierdzono żadnej przyczyny śmierci. Po sekcji zwłok i badaniach histopatologicznych usłyszałam,,pani dziecko bylo zdrowe…’’
Na początku nie wierzyłam że jestem w ciąży. Moja psychika po prostu nie przyjmowała tego do wiadomości…. Aż do pierwszych ruchów….paradoksalnie – dopiero od tego momentu zaczęłam się bać – gdzie większość kobiet po tym jak poczuje pierwsze ruchy wie, że dziecko żyje i wszystko jest w porządku….
Od 28 tygodnia zaczęłam liczyć ruchy – i można powiedzieć, nic więcej w ciągu dnia nie robiłam. To zaczynało przeradzać się o obsesję. Gdy tylko mijało za dużo czasu, a ja ich nie czulam zaczynałam potwornie się bać. Na domiar złego – właśnie w 28tyg dowiedziałam się że Filip ma pętlę pępowiny na szyjce…. Strach sie powiększał z dnia na dzień.
36 tydzień – gdy minął ten tydzień moje obawy i strach sięgnęły zenitu. To co czułam naprawdę ciężko opisać…..bałam się zasypiać, bo w nocy nie mogłam się obserwować, a rano nie podnosilam się z łóżka modląc się, by się najpierw poruszył….. Codziennie jeździłam na ktg. 5 maja położyłam się w szpitalu. Termin porodu miałam na 25.
Po rozmowie z ordynatorem i moim lekarzem prowadzącym było pewne że ze względu na mój stan psychiczny będą się starali o wcześniejsze rozwiązanie, nie czekając aż,,natrualnie się to rozkręci’’. 7 maja – pierwsza kroplówka. Myślałam że to będzie proste – podłączą mnie i wszystko się rozkręci jak za pierwszym razem. Nie wzięłam pod uwagę tego, że wtedy podano mi końską dawkę oksytocyny – bo dzidzi i tak by już nie zaszkodziło…. teraz dawka była minimalna i tak po kilku godzinach pod kroplówką zapisały się dwa skurcze. I koniec. Odłączyli. Płakałam strasznie. Dodatkowo kolezanka z pokoju – 12dni po terminie – nie ruszyła ją ani pierwsza kroplówka, ani druga. Pomyślałam, że u mnie może być tak samo….wizja że mogę urodzić 2 tyg po terminie….. Boże. I tak byłam na skraju załamania. Kolejna decyzja – druga kroplówka 13 maja. 12 maja po obejrzeniu,,M jak miłość’’ na świetlicy szpitalnej, jak zwykle poszłam na zapis ktg. (godzina 20.30). Ten wykazal piękne regularne skurcze. Położna pyta mnie czy je czuję – mówię że brzuch spina mi się tak co wieczór regularnie od kilku dni. (rozwarcie miałam cały czas na 3 cm). Położna mówi, że może coś z tego będzie….. Na kiedy termin? – do terminu daleko, ale jutro znów idę pod kroplówkę…. Mówię jej, że szkoda, że nie ma zmiany jutro, bo chciałabym by to ona była przy mnie jakby coś się działo…(bardzo dobra położna – ona przyjmowała mó pierwszy poród i bardzo mi wtedy pomogła).
A daj cię zbadam, mówi…..łe, żadnej kroplówki, ty nam dzisiaj tu urodzisz….patrzę na nią i pytam, czy żartuje…..Zaraz zrobiła mi masaż – i już byly 4cm. Dostałm czopek i kazała mi trochę poleżeć.,,Jeśli to już to, powinny pojawić się regularne skurcze’’. Poszłam na salę siadłam na łóżko i mówię…chyba będę rodzić….. Ale jakoś nie docierało to do mnie. Po godzinie zaczęły pojawiać się b. delikatne skurcze. Poszłam na badanie – po kolejnym masażu – miałam 5 cm. SZOK. A mnie nic nie boli! Jak ja mam urodzić? Porodówka zajęta (tego dnia byłam piątą rodzącą…jak na nasz szpital to bardzo dużo) Więc spacerowałam po korytarzu. O 23 przyjechał mąż. Kolejne masaże – 6…7…8 cm….w międzyczasie spacerki, rozmowy i żarty z położnymi…. Takie naprawdę bolesne skurcze pojawiły się gdzieś między 7 a 8 cm. Decyzja – przebijamy pęcherz. Co nie jest takie proste, słyszę że jest b. twardy. Położna próbuje dwa razy….jest. Główka nisko, ale cały czas ciężko jej się,,wstawić’’, położna przesuwa małego, dosłownie czuję jak łapie go za główkę i stara jak najlepiej ustawić….(jest dość spora jak się później okazuje – 37cm obwodu)…szyjka z jednej strony nie chce puścić. Kolejne masaże, ból okropny….. Ale udało się. Wołają lekarza, każą przeć. Przy drugim parciu Filipek rodzi się. Jest godzina 1.45 w nocy. Położyli mi go na brzuch. Płakaliśmy oboje z mężem….był taki cieplutki…..położna szybko przecięła pępowinę i zabrali go… Nie płakał….był owinięty pępowiną, która Bogu dzięki byla długa. Miałam też ponoć bardzo dużo wód. Okazało się że Filip opił się jej strasznie dużo i długo go odśluzowywali…zobaczyłam to dopiero w domku bo mąż nagrywał to na kasetę…..podawali mu tlen.
Za chwilę mi go przynieśli – do przytulenia, pogłaskania i pocałowania – na chwilkę, mówiąc że muszą go,,dogrzać’’ bo strasznie się wyziębił. Ja chyba nadal płakałam…..
Potem łożysko, szycie…..po 45 minutach – pierwsze karmienie.
To takie niesamowite….
Boże jak ja go mocno kocham…
Jestem bardzo wdzięczna położnej, która przecież wcale nie musiała mi,,pomóc się rozkręcić’’ szczególnie, że tego dnia było naprawdę dużo porodów i widać było że są zmęczone. Kto wie, czy wogóle ruszyła by mnie ta kroplówka następnego dnia…..
A tak – Filipek jest już z nami.
Codziennie patrzę na niego i nie mogę uwierzyć…mój syn.
Moje dziecko.
Moje długo wyczekiwane Maleństwo.
Opowiedziałam mu o Weronisi.
I podziękowałam jej.
Wiem, że to ona mi go zesłała.
I dziękuję Bogu, prosząc go jednocześnie, by nigdy mi go nie odebrał…
GOSIA i Filipek
Strona 2 odpowiedzi na pytanie: Nasza historia – UWAGA długie…
Re: Nasza historia – UWAGA długie…
Wszystkiego dobrego Gosik
Re: Nasza historia – UWAGA długie…
Moje gratulacje Gosiu
Toeris + Ala 14.09.2003
Znasz odpowiedź na pytanie: Nasza historia – UWAGA długie…