Opowiem Wam nasza historie…

Bylam mezatka od 6 miesiecy – nieszczesliwa, beznadziejnie zrezygnowana, samotna… Nie spelnialam sie w tym zwiazku, czulam sie jak wypalony, suchy i martwy pien drzewa. Dlaczego??? Hmmm… Dziwne, ale chyba nie potrafie jasno i klarownie odpowiedziec – nikt mnie nie zmuszal do slubu, wydawalo sie, ze kochamy sie wzajemnie… Mimo wszystko brakowalo “tego czegos” – jakiejs iskierki, fascynacji, magii… Bylam na 5-tym roku studiow pedagogicznych, mialam mnostwo zajec – praktyki, praca magisterka, przygotowania do jej obrony. W domu pretensje, wymowki, niemile uwagi, napiecie… Brakowalo mi swobody, spontanicznosci, innych ludzi wreszcie. Poza tym niesamowita zazdrosc mojego meza – ze za duzo mam kolegow, ze pewnie mam kochankow, ze to, ze tamto… Bleeee, niedobrze sie robi na sama mysl.
Bylam sama. Czulam sie sama, chociaz kazdego dnia otaczali mnie inni ludzie. Rodzice… Kochani, jedyni, najlepsi przyjaciele… Nie chcialam ich martwic, obciazac jakimis blahostkami. Mama wiedziala… Widziala w moich oczach przygnebienie, Tato pytal: “co sie dzieje z naszym dzieckiem?” A ja mialam wrazenie – ba! pewna bylam, ze nic juz sie w moim zyciu nie zmieni. Przeciez wzielam slub, “podpisalam kontrakt” (to slowa mojego ex), jestem juz przypisana do konca zycia temu jedynemu…
Byl poczatek lutego, ja zakopana w ksiazkach – egzaminy, zaliczenia, praca magisterska… Akurat w tym czasie, by zdazyc z otwarciem na ferie zimowe, rodzice uparli sie na zalozenie kafejki internetowej. Mieli warunki, mieli mozliwosci – dlaczego by nie sprobowac? Tak tez zrobili. Uruchomili kontakty, zaczeli rozmawiac z tymi i owymi. Potrzebowali dobrego informatyka, by to wszystko poskladac do kupy i nadac przedsiewzieciu ostateczny ksztalt. No i znalazl sie taki informatyk… Zobaczylam go dopiero na nastepny dzien… Pierwsze wrazenie – fajny chlopak, ale mlodziutki chyba… Wysoki, dlugie wlosy zwiazane w kucyka, ubrany w dlugi skorzany plaszcz po dziadku, spodnie bojowki i bluze z kapturem. Luzak… Powiedzialam tylko “czesc” i zniklam na kolejne dni.
Egzaminy byly juz za mna, zaczely sie ferie, kafejka pracowala na pelnych obrotach. Moje zycie wciaz bylo takie samo – bez blasku, smutne… Ale zaczal pojawiac sie On – coraz czesciej, pozniej juz codziennie. Najpierw niesmiale wymiany spojrzen, pozniej rownie niesmiale zaczatki rozmow 🙂 Pozniej juz wspolne wypady na narty z moim bratem i mezem. Nic jeszcze nie zapowiadalo burzy… Ale On byl, wtapial sie w moja szara rzeczywistosc niczym dobry duszek – rozjasnial mi zycie swoimi zartami, usmiechem, sama swoja obecnoscia. Smialam sie wiecej, spalam lepiej, czekalam na kazdy kolejny dzien… Jeszcze nieswiadoma, ciekawa, roztargniona… Maz gdzies byl, ale nie obok mnie – gdzies daleko, za mgla, a ja, szczerze mowiac, niewiele o nim myslalam. Szlam za jakims glosem – slepo, w nieznane. Wtedy juz nie poznawalam siebie – ja, stateczna studentka, opanowana, w zasadzie skromna, mezatka z polrocznym stazem, majaca w miare poukladane zycie zawodowe i osobiste… Czasem zastanawialam sie: “co ja wlasciwie robie? Zapadam w jakis cholerny romans, ktory nie mam pojecia jak sie zakonczy. A moze On chce mnie wykorzystac? Udowodnic, ze <mezatka na Niego poleci>? Co ja robie?” Uwierzcie jednak – byly to mgnienia mysli, ulotne, poruszajace malutka strunke niepewnosci w moim sercu… Nie wiedzialam skad i jak, ale moglabym przysiac, bylam prawie pewna, ze cos takiego zdarza sie w zyciu tylko raz. Pytalam Go: “skad sie wziales? gdzie byles wszystkie te lata? dlaczego TERAZ?” Nie tylko On, nie tylko inni krecili bezradnie glowami… W zasadzie chyba tylko Pan Bog moglby udzielic wowczas jakiejkolwiek odpowiedzi…
Przyszla wiosna, narty odstawilismy do lamusa, przyszedl czas na majowe spacery po wroclawskich parkach. Jedyne na swiecie miejsce, gdzie moglismy sie zaszyc, schowac przed ciekawskimi spojrzeniami.
Zylam podwojnym zyciem – oszukiwalam rodzine, meza, przyjaciol. Sama siebie, ze cos sie jeszcze zmieni – moze w moim malzenstwie, moze w Naszych relacjach… Powoli mialam dosc wymowek meza, mojej mamy, surowosci mego ojca. Wiedzialam, ze nic juz nie jest jak dawniej. Byl tylko On – ciagle taki sam, ciagle wpatrzony jak w obraz, zakochany, spontaniczny. Nosil mnie na rekach po parkowych alejkach, bral “na barana”, gdy odwiedzalismy ZOO… Calowalismy sie jak nastolatki, smialismy glosno w twarze przechodniow. Nikt nie byl w stanie tego zmienic… Probowalam zerwac ta znajomosc – nie dla siebie, nie dla Niego – dla ludzi. Aby nie gadali, nie wytykali palcami… I tak wytykali… Plakalam nocami, odwrocona tylem do meza. Nieobecna dla wszystkich. Podpieralam sie marzeniami… Wyjezdzalam dwukrotnie za granice dla uspokojenia serca, dla chlodnej kalkulacji “za” lub “przeciw”. Rozdzieralam siebie na pol – dla jednego rozum, dla drugiego serce… Ale dac siebie, to dac siebie cala… Zdecydowalam…
Pol roku temu otrzymalam rozwod, poltora roku temu zamieszkalam z Nim, siedem miesiecy temu zaszlam w ciaze, a dwa tygodnie temu wzielismy upragniony slub 🙂 I wiecie co? Chociaz to najtrudniejsza milosc mojego zycia – to jednak przeszlabym jeszcze raz ta droge wiedzac, ze tam bedzie czekal On i Nasze Malenstwo…

Pozdrowionka od naszej trojeczki :))
Ania, Marcin i Niespodzianka (5.01.04)

Strona 3 odpowiedzi na pytanie: Opowiem Wam nasza historie…

  1. Zamieszczone przez ulaluki
    😀
    A myślałam, że ja tylko taka zawirowana:)

    eeeeeeee,nie
    właśnie sprowadzam swój biust na właściwe miejsce… cokolwiek to zanczy 😉

    • e, tam
      czlowiek jest tylko czlowiekiem
      im wiecej mam sama ze soba do czynienia, tym latwiej mi zrozumiec ludzi
      wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piate dno
      dobrze, ze w koncu, koniec koncow, bohaterowie ulozyli sobie zycie wedle zyczenia

      czasami chyba szczerosc czlowieka przerasta i tyle
      takie uwiezienie w klatce wlasnych przekonan
      nie oceniam, choc chyba sama, w teorii, chcialabym miec wszystko poukladane inaczej
      ale gdzie teoria, a gdzie praktyka?

      • Zamieszczone przez ulaluki
        Odwagą byłoby odejść niż być w związku, w którym nie ma miłości pomimo trudności
        Nigdy oszukiwanie nie nazwę odwagą.

        Dokładnie! co to za odwaga chować się po krzakach? odwagą byłoby stanąc twarzą w twarz z mężem i powiedzenie mu po prostu prawdy.

        Mnie takie coś nieustannie rozwala… A już opowiadania tego w kategorii ” jak jest fajnie”- kompletne nieporozumienie.

        WIEM, że ja tak bym właśnie zrobiła. I nie wyobrażam sobie inaczej.

        ( choć to też jest okrutne, ale przynajmniej uczciwe. Kłamstwo mnie męczy.)

        • No i macie kolejny temat do rozpatrywania. I kto by pomyślał, że odgrzebiecie tę starą historię…
          Dobra krytyka nigdy nie jest zła, ALE:
          1. po pierwsze primo – znacie tylko kawalątek sprawy – ten, który Wam przedstawiłam. Nie znacie zupełnie moich relacji z byłym mężem, jego paskudnego charakteru, zazdrości – jeszcze wówczas bezpodstawnej. Nigdy nikogo nie zdradziłam, a jego pochopne oskarżenia wpędziły mnie w stan przygnębienia i ogólnego marazmu. Zamknięta w złotej klatce dusiłam się, umierałam wewnątrz, traciłam samą siebie i nienawidziłam go za to z całego serca. Siebie również.
          Zresztą o tym pisałam na początku, Wy oczywiście zauważyłyście tylko, że “z radością doprawiam mu rogi”.
          Tak – radosna ogólnie jak skowronek z radością oddawałam się innemu facetowi, a mój biedny ex myślał, że ja na uczelni jestem :/

          Nietrudno jest kogoś ocenić. Nietrudno powiedzieć: “ja NA PEWNO bym tak nie postąpiła”, “WIEM, że postąpiłabym inaczej”.
          Bzdura.
          Dzisiaj już nigdy nie powiem NIGDY. Bo kiedyś tak myślałam. Bo byłam święcie przekonana, że takie rzeczy mnie nie dotyczą, że od życia otrzymam tylko to, co dobre.
          Nie znamy siebie nigdy do końca i nie powiecie mi, że jest inaczej.
          Więc proszę, nie rozkładajcie mojego życia na czynniki pierwsze, bo nie macie o nim zielonego pojęcia.
          Nie wiecie, że stałam przed mężem i mówiłam: “nie kocham cię, chcę odejść, bo nie jestem szczęśliwa”. Nie wiecie, że wywalił mi do piwnicy wszystkie ubrania, kiedy byłam na uczelni, że rzucił na łóżko i narobił siniaków na przegubach rąk. Może dlatego, że nie umiał sobie, biedaczek poradzić? A może dlatego, że chora ambicja nie pozwalała mu pogodzić się ze stratą takiego “ciacha”? A może po prostu mnie kochał i chciał zagłaskać na śmierć poprzez pręty złotej klatki?…
          Ludzie, dajcie spokój.
          Wiem, że to forum publiczne i każdy ma prawo powiedzieć, co myśli.
          Dziękuję Wam za słowa współczucia, jak i pogardy, ale błagam, zostawcie już to.
          Ja o krzywdzie swojej i jego prawie zapomniałam, chłop ma już drugą rodzinę, jest szczęśliwy, mieszka w Stanach, mamy związek unieważniony w kościele, oboje po ponownych ślubach kościelnych, ja dwójka dzieci…
          Dajcie już spokój i nie rozdrapujcie starych ran, które – notabene – nie są Wasze…

          • Zamieszczone przez kantalupa
            e, tam
            czlowiek jest tylko czlowiekiem
            im wiecej mam sama ze soba do czynienia, tym latwiej mi zrozumiec ludzi
            wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piate dno
            dobrze, ze w koncu, koniec koncow, bohaterowie ulozyli sobie zycie wedle zyczenia

            czasami chyba szczerosc czlowieka przerasta i tyle
            takie uwiezienie w klatce wlasnych przekonan
            nie oceniam, choc chyba sama, w teorii, chcialabym miec wszystko poukladane inaczej
            ale gdzie teoria, a gdzie praktyka?

            Kantalupa, pierwszy raz się z Tobą nie zgadzam:)
            Ja wychodzę z założenia, że wszystko można robić co nie krzywdzi drugiej osoby.
            Tutaj niestety to nie zadziałało.
            Nie ma nigdzie napisane, że były mąz ułożył sobie życie(albo nie doczytałam jak zwykle:)).
            Ja bym nie chciała być zdradzana, więc nie zafundowałabym tego mężowi.
            Dopuszczam myśl, że ktoś może się zakochać/zauroczyć w innym meżczyźnie, będąc żoną. Ale uczciwość i szacunek do drugiej strony, wg mnie wymaga powiedzeniu mu o tym (jeśli się już zdecyduje na bycie z tym drugim).
            Takiee to to moje zdanie

            • Oliweczko przepraszam.
              Już zostawiam ten wątek. Rzeczywiście sprawa dawna.
              Nie chciałam, abyś odebrała, jako pogarda do ciebie.
              Absolutnie nie to miałam na myśli.
              Uderzyło mnie to tylko, że opisujesz to jako bardzo romantyczną historię i otrzymujesz komentarze w podobnym stylu.

              Bardzo dobrze, że ułożyliście sobie rodziny.
              Nie oceniam Cię, każdy popełnia błędy.

              Przepraszam Cię, obiecuję że więcej nic nie napiszę w tym wątku.
              Nawet nie będę rozkładać na czynniki Twojego ostatniego wątku, chociaż wiele jest z czym się nie zgadzam;)

              • Zamieszczone przez ulaluki
                Kantalupa, pierwszy raz się z Tobą nie zgadzam:)
                Ja wychodzę z założenia, że wszystko można robić co nie krzywdzi drugiej osoby.
                Tutaj niestety to nie zadziałało.
                Nie ma nigdzie napisane, że były mąz ułożył sobie życie(albo nie doczytałam jak zwykle:)).
                Ja bym nie chciała być zdradzana, więc nie zafundowałabym tego mężowi.
                Dopuszczam myśl, że ktoś może się zakochać/zauroczyć w innym meżczyźnie, będąc żoną. Ale uczciwość i szacunek do drugiej strony, wg mnie wymaga powiedzeniu mu o tym (jeśli się już zdecyduje na bycie z tym drugim).
                Takiee to to moje zdanie

                ula, ja w zasadzie nie mam tutaj zdania
                nie mam i tyle
                nie napisalam, co ja bym zrobila, bo ja bym chciala wierzyc, ze zrobilabym cos innego, ale siedzi we mnie jakies ziarenko niepewnosci w tej kwestii – myslenie i dzialanie pod wplywem emocji czesto potrafi zaskoczyc swoja glupia nieonsekwencja czy konsekwencja w robieniu glupot

                napisalam, ze wszystko ma wiecej niz jeden wymiar
                bylam zdradzana i zabralo mi wieeele czasu, zeby w koncu sie z tym pogodzic
                co wiecej, zaczelam nawet rozumiec tego zdradzajacego mnie meza teraz

                bo jakkolwiek zdrada jest paskudna sprawa, to co tak naprawde mozemy powiedziec o calej sytuacji? oliweczka napisala posta, ktory skupil sie na tej “beznadziejnej milosci”
                jakichs ukrytych spotkaniach, pragnieniach, niemoznosci spelnienia itp.
                zamknela opis sytuacji z mezem w kilku zdaniach

                wydaje mi sie, ze to raczej z niedojrzalosci do zwiazku a nie z jakiegois wyrachowania i zlej woli stala sie jej zdrada, ale moge sie mylic
                widze to tak: sytuacja ja przerosla
                jakkolwiek jej nie pochwalam, nie moge sie zdobyc na ostra krytyke
                bo czlowiek robi glupoty i nie kazdy ma w wieku dwudziestu lat twardy kregoslup moralny, ba! niektorzy go nie maja nawet jako szescdziesieciolatkowie (patrz watek o romansujacym ojcu)

                i takie mnie nachodza przemyslenia ta piekna wczesna pora:)

                • Zamieszczone przez oliweczka
                  No i macie kolejny temat do rozpatrywania. I kto by pomyślał, że odgrzebiecie tę starą historię…
                  Dobra krytyka nigdy nie jest zła, ALE:
                  1. po pierwsze primo – znacie tylko kawalątek sprawy – ten, który Wam przedstawiłam. Nie znacie zupełnie moich relacji z byłym mężem, jego paskudnego charakteru, zazdrości – jeszcze wówczas bezpodstawnej. Nigdy nikogo nie zdradziłam, a jego pochopne oskarżenia wpędziły mnie w stan przygnębienia i ogólnego marazmu. Zamknięta w złotej klatce dusiłam się, umierałam wewnątrz, traciłam samą siebie i nienawidziłam go za to z całego serca. Siebie również.
                  Zresztą o tym pisałam na początku, Wy oczywiście zauważyłyście tylko, że “z radością doprawiam mu rogi”.
                  Tak – radosna ogólnie jak skowronek z radością oddawałam się innemu facetowi, a mój biedny ex myślał, że ja na uczelni jestem :/

                  Nietrudno jest kogoś ocenić. Nietrudno powiedzieć: “ja NA PEWNO bym tak nie postąpiła”, “WIEM, że postąpiłabym inaczej”.
                  Bzdura.
                  Dzisiaj już nigdy nie powiem NIGDY. Bo kiedyś tak myślałam. Bo byłam święcie przekonana, że takie rzeczy mnie nie dotyczą, że od życia otrzymam tylko to, co dobre.
                  Nie znamy siebie nigdy do końca i nie powiecie mi, że jest inaczej.
                  Więc proszę, nie rozkładajcie mojego życia na czynniki pierwsze, bo nie macie o nim zielonego pojęcia.
                  Nie wiecie, że stałam przed mężem i mówiłam: “nie kocham cię, chcę odejść, bo nie jestem szczęśliwa”. Nie wiecie, że wywalił mi do piwnicy wszystkie ubrania, kiedy byłam na uczelni, że rzucił na łóżko i narobił siniaków na przegubach rąk. Może dlatego, że nie umiał sobie, biedaczek poradzić? A może dlatego, że chora ambicja nie pozwalała mu pogodzić się ze stratą takiego “ciacha”? A może po prostu mnie kochał i chciał zagłaskać na śmierć poprzez pręty złotej klatki?…
                  Ludzie, dajcie spokój.
                  Wiem, że to forum publiczne i każdy ma prawo powiedzieć, co myśli.
                  Dziękuję Wam za słowa współczucia, jak i pogardy, ale błagam, zostawcie już to.
                  Ja o krzywdzie swojej i jego prawie zapomniałam, chłop ma już drugą rodzinę, jest szczęśliwy, mieszka w Stanach, mamy związek unieważniony w kościele, oboje po ponownych ślubach kościelnych, ja dwójka dzieci…
                  Dajcie już spokój i nie rozdrapujcie starych ran, które – notabene – nie są Wasze…

                  oliweczko, zostawilas slad, niestety
                  trzeba sie liczyc, ze ktos gdzies kiedys wdepnie
                  i tyle

                  nie zlosc sie, ze ktos to wygrzebal
                  z przyczyn, o ktorych napisalam wyzej

                  ktos skrytykowal i przykro mi, ze odbierasz to wszystko tak tragicznie jako jakis wielki nieuzasadniony atak na swoja osobe
                  ale takie historie zawsze zostawiaja pole do polemik i teoretyzowania
                  najczesciej bardzo szybko polemiki schodza na tory hipotetyczne i tyle w tym odniesienia do ciebie, co nic

                  zycze ci powodzenia
                  nie miej nikomu za zle, ze zabiera glos
                  bo w zasadzie umieszczenie posta jest zaproszeniem do dyskusji
                  nawet jesli odbywa sie “po latach”

                  • Zamieszczone przez kantalupa
                    ula, ja w zasadzie nie mam tutaj zdania
                    nie mam i tyle
                    nie napisalam, co ja bym zrobila, bo ja bym chciala wierzyc, ze zrobilabym cos innego, ale siedzi we mnie jakies ziarenko niepewnosci w tej kwestii – myslenie i dzialanie pod wplywem emocji czesto potrafi zaskoczyc swoja glupia nieonsekwencja czy konsekwencja w robieniu glupot

                    napisalam, ze wszystko ma wiecej niz jeden wymiar
                    bylam zdradzana i zabralo mi wieeele czasu, zeby w koncu sie z tym pogodzic
                    co wiecej, zaczelam nawet rozumiec tego zdradzajacego mnie meza teraz

                    bo jakkolwiek zdrada jest paskudna sprawa, to co tak naprawde mozemy powiedziec o calej sytuacji? oliweczka napisala posta, ktory skupil sie na tej “beznadziejnej milosci”
                    jakichs ukrytych spotkaniach, pragnieniach, niemoznosci spelnienia itp.
                    zamknela opis sytuacji z mezem w kilku zdaniach

                    wydaje mi sie, ze to raczej z niedojrzalosci do zwiazku a nie z jakiegois wyrachowania i zlej woli stala sie jej zdrada, ale moge sie mylic
                    widze to tak: sytuacja ja przerosla
                    jakkolwiek jej nie pochwalam, nie moge sie zdobyc na ostra krytyke
                    bo czlowiek robi glupoty i nie kazdy ma w wieku dwudziestu lat twardy kregoslup moralny, ba! niektorzy go nie maja nawet jako szescdziesieciolatkowie (patrz watek o romansujacym ojcu)

                    i takie mnie nachodza przemyslenia ta piekna wczesna pora:)

                    Ostatnie słowo do kantalupy napiszę, naprawdę ostatnie.;)
                    Masz rację, jak najbardziej. Zgadzam się z tym.
                    Chciałam to dopisać, ale oliweczka napisała swój post.
                    Rzeczywiscie, może i by mi sie przydarzyła taka historia. Nie mozna mówić, ja nigdy…, itd. Tyle,że miałbym na tyle wyrzuty sumienia, że nie opisywałabym jako piękną, romantyczną historie.
                    Już nie piszę więcej.

                    • Zamieszczone przez kantalupa
                      oliweczko, zostawilas slad, niestety
                      trzeba sie liczyc, ze ktos gdzies kiedys wdepnie
                      i tyle

                      nie zlosc sie, ze ktos to wygrzebal
                      z przyczyn, o ktorych napisalam wyzej

                      ktos skrytykowal i przykro mi, ze odbierasz to wszystko tak tragicznie jako jakis wielki nieuzasadniony atak na swoja osobe
                      ale takie historie zawsze zostawiaja pole do polemik i teoretyzowania
                      najczesciej bardzo szybko polemiki schodza na tory hipotetyczne i tyle w tym odniesienia do ciebie, co nic

                      zycze ci powodzenia
                      nie miej nikomu za zle, ze zabiera glos
                      bo w zasadzie umieszczenie posta jest zaproszeniem do dyskusji
                      nawet jesli odbywa sie “po latach”

                      Jakby nie patrzeć, to ty kantalupa jesteś mądrą osobą:)

                      • Faktycznie- tu chyba nie ma czego już komentować…
                        ps. nikt nigdy nie zna całej historii tylko sami zainteresowani- i nie o to tu chodziło- tylko o to, że została udostępniona publicznie ” romantyczna historia”.

                        I tylko m.in moja opinia, że romantyzmu to tu raczej niewiele…

                        • Dzięki, że się ze mną zgadzacie w kwestii dalszego rozpatrywania sprawy 😉

                          Co do romantyczności tej historii – dla niektórych z Was to ohydne, dla innych będzie jakieś takie nie bardzo, dla jeszcze innych całkiem znośne.
                          Zwróćcie uwagę kiedy pisałam tego posta – byłam 2 tyg. po upragnionym ślubie, w 7 mcu ciąży. Euforia i szczęście rozsadzały mnie od wewnątrz. I dla mnie ta historia jest jak najbardziej romantyczna.
                          Tymi swoimi pozytywnymi emocjami chciałam się właśnie ze wszystkimi dzielić, pokazać, że czasami niemożliwe staje się możliwym, że marzenia też się spełniają. Chociaż czasami trzeba nawet “po trupach do celu”…
                          Nie hołduję tej zasadzie. Nigdy nie byłam zawzięta, zacięta i taka, że muszę za wszelką cenę. Ale stało się, jak się stało. Może skrzywdziłam wiele osób – mniej lub bardziej świadomie, ale nic nie odbyło się bezboleśnie i ot, tak po prostu. Zapłaciłam wysoką cenę za to, by móc dzisiaj otwarcie powiedzieć: “tak, jestem szczęśliwa”. Jak wysoką, to wiem tylko ja.
                          Może trzeba odwagi, by tak się zachować, by zburzyć wszystko jak domek z kart, całe 5 lat życia przekreślić.
                          Może trzeba głupoty? Może impulsu? Miłości?… Nie wiem.

                          Proszę, nie oceniajcie, bo Wasz obiektywizm nigdy nie spotka się z moim subiektywnym odczuciem. Nie przekonam nikogo, jak również nikt nie sprawi, że poczuję coś innego.
                          7 lat temu zakochałam się w chłopcu…
                          Dziś jest mężczyzną mojego życia i nie oddałabym tych wspólnych lat za żadne skarby świata.

                          Dziękuję Wam za szczerość i chłodne spojrzenie 🙂
                          Nic więcej już nie mam do dodania.

                          • Zamieszczone przez oliweczka
                            Zwróćcie uwagę kiedy pisałam tego posta – byłam 2 tyg. po upragnionym ślubie, w 7 mcu ciąży. Euforia i szczęście rozsadzały mnie od wewnątrz. I dla mnie ta historia jest jak najbardziej romantyczna

                            w zasadzie to ta historia pisana przez życie, a wiadomo jakie życie jest, raz wzloty raz upadki, raz rozpacz raz radość.
                            fajnie że dodałaś do tej swojej historii parę zdań więcej, dzięki temu spojrzałam na ciebie inaczej.
                            Wiadomo, słowo pisane nie odda wszystkiego, a ty pisząc tę historię skupiłaś się na swoim szczęściu.
                            Teraz widzę już to inaczej i cieszę się ze jesteś szczęśliwa 🙂
                            Pozdrawiam

                            • Zamieszczone przez oliweczka
                              B. Poza tym niesamowita zazdrosc mojego meza – ze za duzo mam kolegow, ze pewnie mam kochankow, ze to, ze tamto… Bleeee, niedobrze sie robi na sama mysl.

                              mi to wystarcza za opis dramatu w czterech scianach.
                              jedno malukie zdanie, a mowi wiele.

                              • Generalnie masz prawo do szczęscia ale…
                                To ohydne! Przepraszam…

                                …małżeństwa nie zawsze uda się naprawić. Ale nie można budować swojego szczęścia na krzywdzie drugiej, bliskiej osoby.

                                Można się rozejść i budować wtedy swoje nowe życie.
                                Wybacz oliweczko, ale tak uważam. Bardzo to nieuczciwe.

                                Po prostu zabrakło tu podstawowej, elementarnej uczciwości… Najpierw należałoby się z mężem rozmówic a potem budowac nowe życie a nie radośnie mu doprawiac rogi.
                                Nie ma się czym chwalic.

                                …. nikt tak nie dowali kobiecie, jak druga kobieta 🙁
                                “ohydne” jest to, że dziewczyna mimowolnie zakleiła swoje rany… tak?
                                … że w strachu, z wyrzutami sumienia, ciągle uciekająca przed nowym uczuciem, jednak znalazła swoje szczęście… tak?
                                … i tak bardzo wtedy krzywdziła “biednego” męża… tak?
                                Ma się nie chwalić (zresztą, wątpię, by to było chwalenie się…), że jej życie nie jest czaro-białe?
                                Bo nie jest!
                                I stratą każdego jest to, że tego nie dostrzega.

                                Oliweczko – gdyby nie ten Twój Pan Informatyk, pewnie tkwiłabyś w w swoim “starym” związku… zgnuśniała, strachliwa, zakompleksiona…
                                Pewnie wielu rzeczy żałujesz, ale czasami tak jest, że pojawia się jedna iskra a potem wszystko wybucha i płonie! I nie ma już czasu na to, żeby “rozmówić się z mężem”, zabrać swoje zabawki i zacząć nowe życie.
                                Po prostu wtedy dużo rzeczy dzieje się samo…
                                … a Ty stoisz z wyrywającym się sercem, ze łazami w oczach i chcesz zapomnieć… i zacząć pamiętać.

                                Pozdrawiam i każdej życzę szczęścia w ulubionych kolorach.

                                • duszencja, zgodzę się z Tobą

                                  • Tak sie zastanawiam, po co te posty? Oliweczka chyba prosila, zeby juz o tym nie pisac.

                                    • Zamieszczone przez oliweczka
                                      Bylam mezatka od 6 miesiecy – nieszczesliwa, beznadziejnie zrezygnowana, samotna… Nie spelnialam sie w tym zwiazku, czulam sie jak wypalony, suchy i martwy pien drzewa. Dlaczego??? Hmmm… Dziwne, ale chyba nie potrafie jasno i klarownie odpowiedziec – nikt mnie nie zmuszal do slubu, wydawalo sie, ze kochamy sie wzajemnie… Mimo wszystko brakowalo “tego czegos” – jakiejs iskierki, fascynacji, magii… Bylam na 5-tym roku studiow pedagogicznych, mialam mnostwo zajec – praktyki, praca magisterka, przygotowania do jej obrony. W domu pretensje, wymowki, niemile uwagi, napiecie… Brakowalo mi swobody, spontanicznosci, innych ludzi wreszcie. Poza tym niesamowita zazdrosc mojego meza – ze za duzo mam kolegow, ze pewnie mam kochankow, ze to, ze tamto… Bleeee, niedobrze sie robi na sama mysl.
                                      Bylam sama. Czulam sie sama, chociaz kazdego dnia otaczali mnie inni ludzie. Rodzice… Kochani, jedyni, najlepsi przyjaciele… Nie chcialam ich martwic, obciazac jakimis blahostkami. Mama wiedziala… Widziala w moich oczach przygnebienie, Tato pytal: “co sie dzieje z naszym dzieckiem?” A ja mialam wrazenie – ba! pewna bylam, ze nic juz sie w moim zyciu nie zmieni. Przeciez wzielam slub, “podpisalam kontrakt” (to slowa mojego ex), jestem juz przypisana do konca zycia temu jedynemu…
                                      Byl poczatek lutego, ja zakopana w ksiazkach – egzaminy, zaliczenia, praca magisterska… Akurat w tym czasie, by zdazyc z otwarciem na ferie zimowe, rodzice uparli sie na zalozenie kafejki internetowej. Mieli warunki, mieli mozliwosci – dlaczego by nie sprobowac? Tak tez zrobili. Uruchomili kontakty, zaczeli rozmawiac z tymi i owymi. Potrzebowali dobrego informatyka, by to wszystko poskladac do kupy i nadac przedsiewzieciu ostateczny ksztalt. No i znalazl sie taki informatyk… Zobaczylam go dopiero na nastepny dzien… Pierwsze wrazenie – fajny chlopak, ale mlodziutki chyba… Wysoki, dlugie wlosy zwiazane w kucyka, ubrany w dlugi skorzany plaszcz po dziadku, spodnie bojowki i bluze z kapturem. Luzak… Powiedzialam tylko “czesc” i zniklam na kolejne dni.
                                      Egzaminy byly juz za mna, zaczely sie ferie, kafejka pracowala na pelnych obrotach. Moje zycie wciaz bylo takie samo – bez blasku, smutne… Ale zaczal pojawiac sie On – coraz czesciej, pozniej juz codziennie. Najpierw niesmiale wymiany spojrzen, pozniej rownie niesmiale zaczatki rozmow 🙂 Pozniej juz wspolne wypady na narty z moim bratem i mezem. Nic jeszcze nie zapowiadalo burzy… Ale On byl, wtapial sie w moja szara rzeczywistosc niczym dobry duszek – rozjasnial mi zycie swoimi zartami, usmiechem, sama swoja obecnoscia. Smialam sie wiecej, spalam lepiej, czekalam na kazdy kolejny dzien… Jeszcze nieswiadoma, ciekawa, roztargniona… Maz gdzies byl, ale nie obok mnie – gdzies daleko, za mgla, a ja, szczerze mowiac, niewiele o nim myslalam. Szlam za jakims glosem – slepo, w nieznane. Wtedy juz nie poznawalam siebie – ja, stateczna studentka, opanowana, w zasadzie skromna, mezatka z polrocznym stazem, majaca w miare poukladane zycie zawodowe i osobiste… Czasem zastanawialam sie: “co ja wlasciwie robie? Zapadam w jakis cholerny romans, ktory nie mam pojecia jak sie zakonczy. A moze On chce mnie wykorzystac? Udowodnic, ze <mezatka na Niego poleci>? Co ja robie?” Uwierzcie jednak – byly to mgnienia mysli, ulotne, poruszajace malutka strunke niepewnosci w moim sercu… Nie wiedzialam skad i jak, ale moglabym przysiac, bylam prawie pewna, ze cos takiego zdarza sie w zyciu tylko raz. Pytalam Go: “skad sie wziales? gdzie byles wszystkie te lata? dlaczego TERAZ?” Nie tylko On, nie tylko inni krecili bezradnie glowami… W zasadzie chyba tylko Pan Bog moglby udzielic wowczas jakiejkolwiek odpowiedzi…
                                      Przyszla wiosna, narty odstawilismy do lamusa, przyszedl czas na majowe spacery po wroclawskich parkach. Jedyne na swiecie miejsce, gdzie moglismy sie zaszyc, schowac przed ciekawskimi spojrzeniami.
                                      Zylam podwojnym zyciem – oszukiwalam rodzine, meza, przyjaciol. Sama siebie, ze cos sie jeszcze zmieni – moze w moim malzenstwie, moze w Naszych relacjach… Powoli mialam dosc wymowek meza, mojej mamy, surowosci mego ojca. Wiedzialam, ze nic juz nie jest jak dawniej. Byl tylko On – ciagle taki sam, ciagle wpatrzony jak w obraz, zakochany, spontaniczny. Nosil mnie na rekach po parkowych alejkach, bral “na barana”, gdy odwiedzalismy ZOO… Calowalismy sie jak nastolatki, smialismy glosno w twarze przechodniow. Nikt nie byl w stanie tego zmienic… Probowalam zerwac ta znajomosc – nie dla siebie, nie dla Niego – dla ludzi. Aby nie gadali, nie wytykali palcami… I tak wytykali… Plakalam nocami, odwrocona tylem do meza. Nieobecna dla wszystkich. Podpieralam sie marzeniami… Wyjezdzalam dwukrotnie za granice dla uspokojenia serca, dla chlodnej kalkulacji “za” lub “przeciw”. Rozdzieralam siebie na pol – dla jednego rozum, dla drugiego serce… Ale dac siebie, to dac siebie cala… Zdecydowalam…
                                      Pol roku temu otrzymalam rozwod, poltora roku temu zamieszkalam z Nim, siedem miesiecy temu zaszlam w ciaze, a dwa tygodnie temu wzielismy upragniony slub 🙂 I wiecie co? Chociaz to najtrudniejsza milosc mojego zycia – to jednak przeszlabym jeszcze raz ta droge wiedzac, ze tam bedzie czekal On i Nasze Malenstwo…

                                      Pozdrowionka od naszej trojeczki :))
                                      Ania, Marcin i Niespodzianka (5.01.04)

                                      Piękna historia;)

                                      • Zamieszczone przez duszencja
                                        …. nikt tak nie dowali kobiecie, jak druga kobieta 🙁
                                        “ohydne” jest to, że dziewczyna mimowolnie zakleiła swoje rany… tak?
                                        … że w strachu, z wyrzutami sumienia, ciągle uciekająca przed nowym uczuciem, jednak znalazła swoje szczęście… tak?
                                        … i tak bardzo wtedy krzywdziła “biednego” męża… tak?
                                        Ma się nie chwalić (zresztą, wątpię, by to było chwalenie się…), że jej życie nie jest czaro-białe?
                                        Bo nie jest!
                                        I stratą każdego jest to, że tego nie dostrzega.

                                        Oliweczko – gdyby nie ten Twój Pan Informatyk, pewnie tkwiłabyś w w swoim “starym” związku… zgnuśniała, strachliwa, zakompleksiona…
                                        Pewnie wielu rzeczy żałujesz, ale czasami tak jest, że pojawia się jedna iskra a potem wszystko wybucha i płonie! I nie ma już czasu na to, żeby “rozmówić się z mężem”, zabrać swoje zabawki i zacząć nowe życie.
                                        Po prostu wtedy dużo rzeczy dzieje się samo…
                                        … a Ty stoisz z wyrywającym się sercem, ze łazami w oczach i chcesz zapomnieć… i zacząć pamiętać.

                                        Pozdrawiam i każdej życzę szczęścia w ulubionych kolorach.

                                        Masz prawo oczywiście do swej subiektywnej oceny;) jak i ja…ja po ptrostu bym postąpiła zuupełnie inaczej w takiej sytuacji. I nie mówię TYLKO teoretycznie. Po prostu miałam podobną już sytuacje w życiu ale wyznaję zasadę maxymalnej uczciwości. Nie stac by mnie było na kłamstwa, po prostu to jest bbb niewygodne;) no i nie musiałam się przejmowac czy ktoś mnie widział w tych krzakach czy nie. Ciężko było postawic sprawę jasno- ale suma sumarum uniknęłam myślę wielu kłopotów.

                                        Wszystko dobre, co się dobrze kończy;)

                                        • A co u ciebie??Oliweczka
                                          Jak ci sie układa nowe życie??hmmm:D

                                          Znasz odpowiedź na pytanie: Opowiem Wam nasza historie…

                                          Dodaj komentarz

                                          Angina u dwulatka

                                          Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

                                          Czytaj dalej →

                                          Mozarella w ciąży

                                          Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

                                          Czytaj dalej →

                                          Ile kosztuje żłobek?

                                          Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

                                          Czytaj dalej →

                                          Dziewczyny po cc – dreny

                                          Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

                                          Czytaj dalej →

                                          Meskie imie miedzynarodowe.

                                          Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

                                          Czytaj dalej →

                                          Wielotorbielowatość nerek

                                          W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

                                          Czytaj dalej →

                                          Ruchome kolano

                                          Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

                                          Czytaj dalej →
                                          Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
                                          Logo
                                          Enable registration in settings - general