To jest rodzaj opowiadania. Zresztą sama nie wiem, co. Napisałam to w szpitalu. Może to za długie, może zbyt ekshibicjonistyczne, ale czuje, ze muszę to tu umieścić. potrzebuję tego. To moja forma pożegnania. Z moim dzieckiem, ale także z Wami, dziewczyny. Życzę du żo szczęścia Wam i Waszym dzieciom. Proszę również o wypisanie mnie z listy styczniówek.
Zapiski szpitalne
Naprawdę je pokochałam. Nagle. Jak to się stało tak szybko? Codziennie, kiedy kończyły się bóle skurczowe i ono dalej było we mnie myślałam –jaki dzielny dzidziak, wygramy, mój ty mały twardzielu. Było ze mną. Było chore i cierpiało, teraz to wiem.
Kiedy dziś rano obudziłam się sama, czując się jakby to był ranek sprzed dziesięciu lat – lato, gra światła i cieni za oknem, ja w łóżku, przeciągam się, tak dobrze się czuję – i nagle przypomniałam sobie, nagle do mnie dotarło. Obudziłam się raz jeszcze: do nowego życia, do swoich trzydziestu lat, do tego, że jestem sama – i ze to oznacza brak, straszny brak, bo wczoraj w nocy straciłam moje dziecko.
To jest trochę jak opowieść kogoś, komu współczujemy, ale go nie znamy, bo przecież to nie może dotyczyć mnie, czy mnie się to zdarzyło? Piątek: nagły powrót z wakacji, mąż wyprzedza wszystkie samochody na drodze, ja leżę na rozłożonym fotelu; rankiem w łazience cieknie ze mnie ciecz koloru kawy z mlekiem, widzę jak spływa mi po nogach, czuję zawziętość, prawie nienawiść: uratuję moje dziecko, tak, właśnie tak! Wrzucam rzeczy do walizki byle jak, szybciej, byle szybciej do domu. Szpital, USG, dziecko żyje, kładą mnie na Sali, łóżko niewygodne jak diabli, między nogami cały czas czuję wilgoć. W nocy pojawiają się bóle, ostre skurcze, siłuje nie wydawać żadnych dźwięków, lezę na plecach podkulając nogi. Rano krwawię. Dostaję jakieś leki, antybiotyki, mówią, że to zakażenie bakteryjne, że pobrano posiew, że zawsze jest nadzieja. Przychodzi mąż i koleżanka, rozmawiam z nimi, ale jestem zmęczona, taka zmęczona. Znów boli, ból narasta przez kilkanaście sekund, potem łagodnieje na chwilę i tak przez kilka godzin. Pytam położnych, co to jest, ale one mówią, że to macica rośnie. Chcą mnie pocieszyć, ale ja wiem, co to jest. Skurcze.
Ciągle lekko krwawię. Kiedy idę do łazienki, na papierze widzę śluz z różowymi pasmami, z ciemniejszymi plamkami skrzepów. Zmieniam wkładki myśląc, jak długo nie miałam z nimi do czynienia: maj, czerwiec, lipiec, sierpień… brzuch jest wrażliwy i napięty.
W nocy znów bóle. Tym razem dostaję zastrzyk. Niespecjalnie pomaga, ale udaje mi się zasnąć.
W poniedziałek szpital wraca do życia, koło mnie nagle zaczyna się bieganina, dostaję dwa nowe antybiotyki, jakby ktoś wreszcie zauważył, ze jestem chora. Boli mnie tyłek od zastrzyków z nospy, na zgięciach rak siniaki od pobierania krwi, kręgosłup na krzywym łóżku zachowuje się, jakby miał się rozpaść. Boli też wenflon, jakoś nieszczęśliwie go założyli.
Przyszły dwie nowe dziewczyny, jedna na usunięcie obumarłej w szóstym tygodniu ciąży, druga tylko na pobranie krwi do badań, ale musi zostać trzy dni, co ma jakieś idiotyczne uzasadnienie w umowie szpitala z NFI. Więc całkiem zdrowa i bardzo młoda kobieta przygląda się dwóm wybladłym i smętnym – jednej z bólami i skurczami, drugiej z zaaplikowanymi tabletkami poronnymi.
Po antybiotykach w kroplówce jest jakby lepiej, we wtorek mam bóle, ale nie krwawię, w środę znów odwrotnie. Krwi nie jest dużo. Leżę i czekam. Tyle czasu już się udaje, zaczynam mieć nadzieję. Następne usg, widzę, jak mojemu dziecku bije serce. Rączki trzyma przy buzi, widzę mały nosek. Całe drży, jakby miało czkawkę. Widzę mały kregosłupek.
Wracam do łóżka. Nie czuję bólu, chyba, że niechcący potrącę wrażliwy brzuch. Wpadają goście, gadamy trochę, a ja cieszę się, bo bóle nie przychodzą. Czyżby to miał być ten przełomowy dzień?
O dziesiątej pierwszy skurcz. No trudno. Przechodziłam to już tyle razy…. Podkulam nogi, leżę na plecach i wydaję uspokajające dźwięki w kierunku brzucha. To absurdalne, ale czuję wtedy ulgę. Obok dziewczyna budzi się z narkozy, własnie łyżeczkowali jej macicę. Gdzieś w końcu korytarza słyszę krzyki rodzącej, coraz straszniejsze wrzaski. Zastanawiam się, czy to faktycznie takie okropne, czy ta dziewczyna jakaś nadwrażliwa? Moje bóle wydają mi się dość ostre, w każdym razie najgorsze w życiu, ale nie odczuwam potrzeby, żeby aż tak się drzeć. Pełna poczucia lekkiej wyższości, ale i współczucia, postękuję, wbijając w dłonie paznokcie.
Około północy tamtej kobiecie wreszcie rodzi się dziecko. Słyszę jego daleki płacz. Mój ból przycicha, leżę na plecach, zbiera mi się na sen. Za oknem jednostajnie szumi jakieś urządzenie. Czuję spokój. Wtedy właśnie wypływa ze mnie pierwsza fala krwi.
Dzwonie na położną, zapalam światło, między nogami zamiast wkładki krwawy strzęp. Biorą mnie na fotel. Jest noc, na oddziale tylko położna i dyżurna lekarka. Mówi, że szyjka trochę rozwarta. Cos wypływa ze mnie, schodząc z fotela widzę skrzep wielkości dłoni, przypominający surową wątrobę.
Kładą mnie do łóżka, dostaję zastrzyk i relanium. Lekarka mówi, że rokowania są złe ale może… krwotok jest coraz mniejszy, ból ustaje, zostaję sama.
Nagle ból powraca. Jeszcze raz. I jeszcze. Coraz silniejszy, trudno mi nie krzyczeć. Dzwonię na położną; mówi, ze nic nie mogą zrobić. Daje jeszcze jedną tabletkę. Odchodzi. Iza z sąsiedniego łóżka chce pomóc, ale nie wie jak. Ja też nie wiem. Druga dziewczyn śpi naszpikowana lekami po zabiegu.
Leżę i krzyczę w ciemności. Jaka była głupia! Myślałam, ze ból może mieć granice, ze można się kontrolować. Teraz jestem tylko kawałkiem mięsa rozdzieranym na pół. Świat naokoło nie istnieje. Jest tylko moje łóżko i ja. Kładę się na boku i krzyczę, teraz już bez przerwy. Otwieram usta i ból wylewa się z nich w postaci wrzasku. Wrzask trwa, i trwa, i trwa. Nagle czuję. Czuję, jak coś wychodzi ze mnie. Twarde i okrągłe. Moje dziecko. Wiem, to moje dziecko! Leżę z dzieckiem częściowo wysuniętym ze mnie, cała we własnej krwi. Ból nagle ustaje. Nie wiem, co robić.
Wchodzi położna. Mam siąść na fotel. Jak? Jak mam to zrobić? Odkrywa kołdrę. „Worek płodowy” mówi. Więc to nie dziecko? „Pani sobie przytrzyma”. Wstaję. Światło jest zapalone, dziewczyny mnie widzą. Jedną ręką trzymam wysuwającą się ze mnie siną, zakrwawioną, obłą rzecz. Krótka szpitalna koszula, którą dostałam zamiast mojej, zabrudzonej poprzednio, nie osłania mi piersi, bo ma urwany troczek. Uda mam powalane krwią. Trzymam ręką to coś – pęcherz? Płód? Siadam na fotel. Dziewczyny patrzą na mnie. Jest mi wszystko jedno, trzęsę się, nogi mam we krwi, ręce, koszulę. Jadę długim korytarzem do sali zabiegowej. Kiedy wstaję, ten obły kształt wyślizguje się ze mnie i spada na podłogę. Chcę go podnieść, chcę się schylić, ale wpychają mnie na fotel. Gdzie to jest? Gdzie upadło? „Już po wszystkim” mówi lekarka. Jest młoda, widzę, ze jej przykro. „To było dziecko?” pytam; „już urodziłam?” „Już po wszystkim. Już nie będzie bolało”.
Czuję, jak wypływa ze mnie strumyczek krwi. Chyba wynoszą dziecko, moje biedne dziecko owinięte pęcherzem płodowym, moje dziecko podniesione z podłogi. „co to było? Chłopczyk czy dziewczynka” „Nie wiem – mówi lekarka – za wczesna ciąża”. Jak to za wczesna? To prawie osiemnasty tydzień. To, co przez chwilę trzymałam w ręku, miało ciężar dużego, ciepłego gołębia. Czy jeszcze żyło, choć przez chwilę? Co z nim zrobią? Wyrzucą? Spalą? Nie mogę, nie mogę o to pytać.
Wiozą mnie z powrotem. Nogi dygocą mi jak dwie obce istoty. Koszula podwinęła się, jestem prawie naga, jest mi wszystko jedno. Potem leżę z ligniną między nogami. Przesiąka szybko, czuję, jak krew spływa na łóżko. Nie mogą mi teraz wyczyścić macicy, muszą czekać do rana, żeby mogli mnie bezpiecznie znieczulić. „Gdyby krwawienie było zagrażające dla życia, proszę dzwonić” mówi położna. Jak mam to poznać? Znów leżę w ciemności i zastanawiam się, czy krwawienie jest, czy nie jest zagrażające. Boję się zasnąć. Przynajmniej ból ustał. Mijają godziny. Leżę we własnej krwi, czekam na świt. Przyjeżdżają po mnie, znów leżę na sali zabiegowej w mojej brudnej, przykrótkiej koszuli, ktoś obmywa mnie czymś chłodnym; a kiedy nieskazitelny anestezjolog gdzieś wysoko nade mną przedstawia się uprzejmie, wzbiera we mnie absurdalny chichot. Usypiam.
Teraz codziennie budzę się sama. Pusta, jak słomka wyjęta ze szklanki. Każdy dzień pracowicie zaciera ślady, skrzętnie pustoszy moją pamięć. Jak to było, kiedy składałam dłonie na wypukłym brzuchu – co to było za uczucie? Czuję, jak na to wszystko obsuwa się coraz grubsza, matowa szyba. Wiem, że jeszcze przedwczoraj, tydzień, miesiąc, trzy miesiące temu byłam w ciąży, ale czy jutro będę jeszcze pamiętała, co to naprawdę znaczy? Ciała kobiet nauczyły się chronić je przed wspomnieniami, inaczej ile mogłyby znieść? Czy moje ciało pamięta, jak otwarło się jak straszny, krwawiący kwiat? Mogę o tym mówić, ale czy słowa cos znaczą? Są suche, lekkie i nic nie ważą. Są czyste. Nasze prawdziwe życie jest głęboko ukryte, w brudzie i krwi. Tam, gdzie nic się nie mówi. Moje ciało pamięta, ale nie dopuszcza mnie do swoich wspomnień. To są rzeczy, o których ze sobą nie rozmawiamy.
Warszawa, szpital na Starynkiewicza, 19 sierpień 2004
aśka
Strona 2 odpowiedzi na pytanie: pożegnanie
Re: pożegnanie
Moja malenka corcia mowi, ze Aniolki maja fajne skrzydelka, moga latac i jest im u Bozi bardzo dobrze.
Jestem z Toba myslami. Trzymaj sie dzielnie. Nikt nie odbierze Ci tych chwil spedzonych razem z Twoim Aniolkiem.
Bede sie za Was modlila.
Re: pożegnanie
Niech Bog ma w opiece Ciebie i Twoje dziecko, starsznie mi przykro, ze musialas przejsc przez cos takiego, trzymaj sie mocno!!!
Ania i Susanna (05.09.2004)
Edited by anna27it on 2004/08/22 14:28.
Re: pożegnanie
o boże….tak strasznie mi przykro….
Kasia i Dorianek 23.05.04
Re: pożegnanie
Mi też strasznie przykro. Bardzo Ci współczuje Jes. Trzymaj się.
Yasmin
Re: pożegnanie
Bardzo Wam wszystkim dziękuję.
aśka
Re: pożegnanie
Asiu… Boże mój… Płaczę… Ale to nic przy Twoim bólu.
Nie umiem pozbierac myśli, bo nieczęsto zdarza sie uderzenie wprost w serce o takiej mocy…
Niewyobrażalne jest to, co się stało… O takiej tragedii potrafiłaś napisać tak pięknie…
Nic w sercu nie mam teraz oprócz bólu…
Pomodlę się za Was, obiecuję…
Edited by oliweczka on 2004/08/23 05:59.
Re: pożegnanie
Boże jak mnie poruszyło Twoje pożegnanie. Tak bardzo Tobie współczuję.
Re: pożegnanie
Trzymaj sie i nie trac nadziei
Magda
Re: pożegnanie
……….
placze, wspolczuje i jestem myslami z Wanmi….
niech ukojenie dla ciebie nadejdzie szybko…
Re: pożegnanie
Bóg z Tobą..
Re: pożegnanie
Nie przeczytałam do końca, łzy i ból nie pzwoliły.
Jestesmy z Tobą, a Ty i Twoj Aniołek jesteście w moich modlitwach.
Iwonka i dzidzia
Re: pożegnanie
“Tej nocy nie zauważyłem, kiedy wybrał się w drogę. Wykradł się bezszelestnie. Kiedy udało mi się go dogonić, szedł zdecydowanym, szybkim krokiem. Rzekł do mnie tylko:
– O, jesteś!
I wziął mnie za rękę. Ale jeszcze dręczył się:
– Zrobiłeś głupstwo. Będziesz cierpiał. Będę wyglądał jak umarły, choć to nie będzie prawdą.
A ja milczałem.
– Rozumiesz. To jest zbyt daleko. Nie mogę unieść z sobą tego ciała. Jest zbyt ciężkie.
A ja milczałem.
– Ale ono będzie jak stara, opuszczona skorupka. Stare skorupki nie napełniają aż takim smutkiem.
A ja milczałem. Zasępił się trochę. Ale dokonał jeszcze jednego wysiłku.
– Tak będzie ładnie, wiesz. Ja także popatrzę na gwiazdy. Wszystkie gwiazdy zamienią się w studnie z zardzewiałym kołowrotkiem. Wszystkie gwiazdy będą mi nalewać coś do picia.
A ja milczałem.
– Będzie świetna zabawa! Będziesz dysponował pięciuset milionami dzwoneczków, a ja będę miał pięćset milionów fontann.
I on także zamilkł, ponieważ zaczął płakać.
– To tutaj. Pozwól mi, że postawię sam ten krok. I usiadł, ponieważ się bał.
Rzekł jeszcze:
– Wiesz – moja Róża – jestem za nią odpowiedzialny! Jest taka słaba! I taka naiwna. Ma cztery zupełnie niepozorne kolce, które mają ją chronić przed światem.
Usiadłem, gdyż nie miałem dłużej siły utrzymywać się na nogach. Rzekł:
– Otóż to. To wszystko.
Wahał się jeszcze troszkę, a potem się podniósł. Zrobił krok. Nie mogłem się ruszyć.
Nie stało się nic – jedynie żółty błysk pojawił się przy jego stopie. Na moment znieruchomiał. Nie zapłakał. Upadł łagodnie, jak pada drzewo. Piasek stłumił odgłos upadku.”
“Mały książę” – Antoine de Saint-Exupery
Aniołeczki też mają swoje Róże, którymi muszą się zaopiekować…
Pozdrowienia, Madzia
Re: pożegnanie
chcialam cos napisac ale nie wiem co, kazde slowo wyda sie glupim i nic nie znaczacym
zycze Ci duzo szczescia, wiem ze nie zapominisz bo tak sie nie da ale wierze ze kiedys inna mala istotka ukoi ten bol
Re: pożegnanie
🙁
Tylko tyle mogę “powiedzieć”. Trzymaj się – kiedyś będzie lepiej.
Ania i Izunia (23 m-ce)+lutowa PEREŁKA
Re: pożegnanie
…
[i][i][i]
…
madzia i
Re: pożegnanie
Asiu, żadne słowa nie wyrażą tego co teraz czuję 🙁
tym bardziej że szłyśmy tą drogą razem a nasze dzieciątka były w podobnym “wieku”…
jestem z Tobą całym sercem i duszą…
mam nadzieję, że Ty i Twoje dzieciątko odnajdziecie spokój
Miyu i….
Re: pożegnanie
brak mi słów…
Rybcia
Re: pożegnanie
Nie mogłam czytać przez łzy,,, Miesza się we mnie ból, współczucie, niedowierzanie i wściekłość, WŚCIEKŁOŚĆ na szpital, na lekarzy, jak strzsznie potraktowano Ciebie i Twoje Dziecko- Człowieka przecież. To się nie mieści w głowie, że inne kobiety-położne mogą być tak nieczułe i obojętne w chwili tak trudnej, bolesnej i rozdzierającej serce. Chce się krzyczeć w niebo: DLACZEGO?!!! Dlaczego nie pozwala się przejść przez takie cierpienie godnie, choć żalu i bólu to nie zmniejszy. Tak bardzo mi przykro, tak bardzo!
Pomodlę się za Was i za to aby kiedyś spotkało Cię nowe szczęście.
Z wyrazami współczucia:
Bajka
Re: pożegnanie
Nie potrafię sobie wyobrazić, co przeszłaś i co teraz czujesz. Jest mi potwornie, potwornie przykro i brak mi słów. Wierzę jednak, że słońce dla Ciebie zaświeci i to już niedługo i życzę Ci tego z całego serca. Modlę się, aby Bóg dał Ci siłę to przetrwać…
Dagmara
Re: pożegnanie
Strasznie, strasznie mi przykro. Mam dobrego lekarza w Łodzi, który pomógł nie jednej dziewczynie. Jeden tylko przypadek dzięki niemu moja 40 – letnia koleżanka doczekała się ciązy, po 6 – poronieniach.
Trszymaj się cieplutko.
Aga_29
Aga (jestem juz 29)
Znasz odpowiedź na pytanie: pożegnanie