Bardzo mnie interesuje, jak jednym słowem określicie swój stan. Bo ja w 31 tygodniu nie mogę się pozbyć wrażenia, że oto od kilku miesięcy przebywam w Krainie Samotności. Zamiast mi raźniej (w końcu mam słodkiego Michałka i Jego urocze, okładające mnie po wnętrznościach członki do towarzystwa 24 godzinki na dobę!), to zupełnie nie wiem, jak z tym walczyć. Nie mam depresji, doła, nie jestem załamana. Po prostu cholernie w tym stanie samotna. Mój Mąż marzył o dziecku przez 9 lat naszego małżeństwa. Był skłonny porzucić moją skromną osobę, gdybym nadal się “migała”, bo dziecko jest dla Niego sensem życia. Celem. Opoką. Mało byłam zdecydowana, fakt. Nie byłam w stanie przewidzieć swojej reakcji. Ale bardzo rozważnie podjęłam to wyzwanie z całym dobrodziejstwem inwentarza, pokorą i zgodą na różne konsekwencje. I….przeszłam samą siebie. Pokochałam już kreskę na teście ciążowym i tak mi zostało. Czekam na Misia i tak go sobie kocham bez żadnego poczucia poświęcenia czy straty czegokolwiek. Czekam na istotę, którą powołałam z Małżonkiem do życia i która wspaniałomyślnie i bez zastanowienia zgodziła się do nas przybyć. I nie mam żadnych oczekiwań. Żadnych planów z cyklu : “Moje dziecko będzie lekarzem”. Może jedynie towarzyszy temu pragnienie, żeby to dziecko było szczęśliwym, radosnym człowieczkiem, do czego zamierzam się przyczynić. I tak sobie trwam. Szczęśliwa i…samotna. Bo tak właściwie, zanim ja obdarzę Maluszka bezmiarem troskliwości i zainteresowania, choć przez chwilkę chciałabym poczuć tę troskliwość i zainteresowanie na własnej skórze. Bo nie wiem, czy uwierzycie, ale nawet moja Rodzicielka nie pyta mnie o samopoczucie. Mój brzuch nie istnieje. Temat ciąży to rodzinne tabu. Nasi rodzice mają już wnuki. Moi jednego, ale wychowują go od 12 lat, bo moja Siostra nie żyje. I wszyscy traktują dzieci w wymiarze obowiązku, powinności, drobnego kłopotu. Boją się, że będziemy potrzebowali ich pomocy, że o coś poprosimy. A oni są zmęczeni. Moi rodzice tym jednym (fantastycznym!!!! Uwielbiam Go!) – dorastającym, a teściowie – całą czwórką, bo tyle wnucząt już posiadają. Rozumiecie, taka to właściwie żadna dla nich atrakcja. No i słusznie, tylko przydałaby się odrobinka wsparcia (li i jedynie psychicznego! Mamy pracę i choć nie opływamy w pieniążki, to radzimy sobie od wielu lat i naprawdę nigdy nie prosiliśmy o pomoc finansową. A tu rodziny jak nas widzą, to zaczynają opowiadać, jak jest ciężko albo jakie chcą poczynić inwestycje! Jakby bali się, że pojawienie się nowego członka rodziny nałoży na nich obowiązki materialne! Śmieszy mnie to, ale tak troszkę przez łzy. Wyobrażam sobie, jaką odczuwają ulgę, że mieszkamy w innym mieście!). Utrzymujemy kontakt, oczywiście. Najczęściej telefoniczny. Ale temat naszego dziecka jest poruszany nader rzadko. Teraz już wszystkich poinformowaliśmy, że kupiliśmy wyprawkę – może odetchną. Nie jestem złośliwa, naprawdę. Takie są fakty. Po prostu jakoś ta Dziecinka “dziadków” za bardzo nie wzrusza. Małżonka natomiast wzrusza… nie tak znowu bardzo (chłe, chłe). Przynajmniej nie tak, jak można by oczekiwać. Ten “sens życia” bowiem przez pierwsze miesiące spowodował u Niego depresję. Główną jej przyczyną były kłopoty w pracy, a nawet możliwość jej utraty, więc trudno się dziwić. Wizja powiększającej się rodziny – zamiast cieszyć – chyba na początku spowodowała raczej smutne refleksje. Poprawiło się w ostatnim miesiącu. Bo i w pracy się ciutkę wyprostowało. Rany! Ten mój Mąż nawet do szkoły rodzenia ze mną chodzi! Czego ja chcę więcej? Może…radości? Bo wychodzi na to, że – paradoksalnie – radochę czuję tylko ja. I po tych siedmiu miesiącach ciąży zaczyna mi nieco brakować sił. Optymizm został ciutkę osłabiony, chłe, chłe. To nie jest oczywiście tak, że już totalnie z nikim nie mogę pogadać i wszyscy maja mnie w nosie. Mam jedną przemiłą Koleżankę, która przed trzema laty wydała na świat fajniutką Kobietkę i chętnie służy radą i dzieli się swoim opanowaniem. Jest więc jeden Człowiek wśród ludzi! Hurra! Bo o koleżankach z pracy tego powiedzieć nie mogę. Taka “zaciążona” nie na wiele im się przydam. Jeszcze kłopot ze mną, bo moje godziny w semestrze musi przejąć na czas urlopu macierzyńskiego ktoś inny! Masz ci babo placek. A raczej dziecko! Czy któraś z was też czasem czuje się jak…balast? Przy tej wadze to nietrudne (chłe, chłe!)! Nie jestem mękołą. Umiem się zająć sobą. Lekarz wysłał mnie na zwolnienie dopiero tydzień temu, bo dzielnie się broniłam, ale i tak mam kupę swojej roboty (część mojej pracy mogę wykonywać w pieleszach domowych, co czynię z przyjemnością, bo ją – tę pracę – lubię). Nie nudzę się więc i nie wymyślam głupotek, żeby wyjść na cierpiętnicę. Po prostu, cholerka, trochę to wszystko nie tak. Trzeba było nie zwlekać 9 lat! Może wtedy Mąż skoczyłby z radości do góry i może nawet ponosił ze dwie minuty na rękach? A rodziny podczas “kontaktu” nie zapominałyby zapytać o Maluszka? No i o mnie też by nie zaszkodziło. Jak Wasze formy psychiczne, Miłe Przyszłe Mamusie? Bo nie oczekiwałam, że będę w ciąży spijać tylko miodzik, ale mnie się trafiła raczej beczka dziegciu, a tego miodziku co kot napłakał. Ale – na koniec – najważniejsze! Fizycznie czuję się fajnie, Michałek “plumka” w brzuszku i mam cichutką nadzieję, że w tym dobrostanie wytrwa do lipcowego terminu! Pozdrawiam! Dużo uśmiechu i…wsparcia!
Katja
5 odpowiedzi na pytanie: smuteczki
Re: smuteczki
powiem Ci że tego braku zainteresowania ze strony rodziny to akurat zazdroszczę, nam wyszło że najlepiej by było powiedzieć rodzicom jak dziecko będzie miało dwa lata, po prostu boimy się że jak się dowiedzą to – no nie wiem – chyba się do nas przeprowadzą i zagłaszczą nas na śmierć, za tydzień idę na ‘prawdziwe’ usg i wtedy już im powiemy (jak wszystko będzie w porządku, bo to trzecia ciąża a dziecko dopiero będzie)
takie górki i dołki w stanie błogosławionym to chyba norma? dobrze że mamy forum żeby się na nim dzielić radością i smutkami również, będzie dobrze, nie bój nic
pozdrawiaMY
Re: smuteczki
Najlepiej zeby sie wypowiedzialy mamusie lub chociaz przyszle mamusie z zaawansowanymi brzuszkami, one wiedza lepiej jak sie czuje ciezarowka w III trymestrze. Mnie sie wydaje, ze to najzwyklejsze obawy przed nieznanym, potrzeba kumulowania zainteresowania otoczenia, bo przeciez dla nas to taaaaakie wazne wydarzenie w zyciu! Moze nawet najwazniejsze?
Moi rodzice mieszkaja bardzo daleko i ich zainteresowanie tez jest umiarkowane, a rodzice meza.. coz, oni maja juz tyle wnukow, ze to mniejsza atrakcja dla nich, ale wcale mi to nie przeszkadza, bo nie mam potrzeby glebokiego spoufalania sie z nimi, nie licze na to ze beda sie opiekowac moim dzieckiem, wrecz przeciwnie – nasze dziecko to nasza (tj moja i meza) odpowiedzialnosc, dziadkowie pelnia tu role wtorna. Na twoim miejscu skupilabym sie na mezu, to on ma ci byc wsparciem i ostoja, wspolnie powinniscie dzielic troski i radosci. Bedzie dobrze, niech tylko tatus zobaczy pocieche to oszaleje na jej punkcie 🙂
Pozdrawiam
Bramka
Misz-Masz
Tak wlasnie – Misz-Masz moge okreslic swoj stan. Czekalam na dziecko 3 lata – bo chcialam miec staz i troche sie dorobic. Mialam takie momenty, ze jak widzialam male dziecko na ulicy to sila powstrzymywalam lzy. Bo chcialam miec swoje. No i mam – pod serduszkiem. Niedlugo sie spotkamy.
Ale dla mnie decyzja o dziecko = decyzji o czestych i dlugich rozstanaich z ukochanym mezem. Takie zycie, taka praca. Po skonczeniu szkoly przeprowadzilam sie do meza – 250 km od rodzinnego miasta, 500 km od studenckiego Wroclawia, w ktorym zostawilam wszystkie studenckie przyjaznie, znajomosci i Siostre. Ta przeprowadzka tez nie taka z prawdziwego zdarzenia, bo caly czas wlasciwie jestesmy w NL, a tam spedzamy wakacje. Wiec w moim nowym miejscu na swiecie nie znam praktycznie nikogo. Moi tesciowie nie zyja. Brat meza mieszka 80 km od nas. Nie mam tam zadnej kolezanki, o przyjaciolce nie wspomniawszy.
Za 4 tygodni wracam na stale do PL. Za 5 tygodni zostane sama. Za 13 tygodni urodzi sie moj Skarb. Kazdy dzien jednoczesnie przybliza mnie do tego, czego oczekuje i do tego, czego sie lekam. Wiec ciesze sie i martwie jednoczesnie. Przytulam sie wieczorem do meza szczesliwa, ze czuje jego zapach i cieplo,a po minutce mysle o tym, ze to juz niedlugo… Ze bede do tych chwil cholernie tesknila.
Co do zainteresowania rodziny – ciesze sie, ze mieszkaja tak daleko. Nie cierpie jak mi sie ktos do zycia wtraca, a moja mama to uwielbia. I juz mi skora cierpnie na plecach jak sobie pomysle o odwiedzinach ciotek-pociotek (wszytscy planuja odwiedzic mnie we wrzesniu), ich dobrych radach rodem sprzed 30 lat i pouczeniach. Ja mam juz przygotowana wymowke dlaczego nie pojade (jak co roku) do rodziny na Boze Narodzenie. Tak wiec brak rodziny to dla mnie zaden problem. Wystarczy telefon.
Ale bez przyjaciol czy znajomych – obawiam sie ze bedzie bardzo ciezko.
Ale zobaczysz… damy rade Katja – nie martw sie!
Ja w to wierze!!! Caluski dla Ciebie i “plumkajacego” Misiaczka
M&M
Re: Misz-Masz
Dzięki, Dobra Kobieto! Pewno, że damy radę! Mnie też w gruncie rzeczy odpowiada fakt, że nikt mi się nie będzie wtrącał, bo zamierzam się uczyć na własnych (oby niezbyt poważnych!) błędach a już na pewno nie mam w planach “podrzucania” Michałka komukolwiek, tylko dumnie krocząc będę “targała” ten najsłodszy tobołek ze sobą i będzie fajnie. Ale sama rozumiesz…. Jedno pytanko o zdrowie ze strony rodziny czy koleżanek by nie zaszkodziło. Pępkiem świata nie jestem, ale aż strach pomyśleć co by było, gdybym na przykład musiała ciążę przeleżeć! Dziękuję więc Losowi, że mnie oszczędza a wylać smuteczki czasem należy, bo zalegną na wątrobie i co wtedy? Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Dzidzię! Kiedy już te nasze Maluszki wyściubią noski na świat samotność mamy z głowy na jakieś…20 latek! I o to chodzi!
Katja
I tak trzymaj!
I tak trzymaj Katja!
Ja tez czasem wylewam smuteczki. Bo to zdrowiej. Przynajmniej wrzodow sie nie nabawie
Jak bedziesz miala jeszcze kiedys ochote posmutkowac – wal smialo. Jak znam siebie – dolacze. A potem bedziemy sie z siebie smialy!!!
M&M
Znasz odpowiedź na pytanie: smuteczki