Wiem, że od mojego porodu upłynęło już sporo czasu, ale już od dawna zamierzałam go opisać. Myślałam, że nikt tego nie będzie czytał to po co pisać. Z drugiej strony wiem, że kiedy ja byłam w ciąży bardzo lubiłam czytać opisy innych mam. Nie umiem pisać ładnie, ale starałam się opisać narodziny Majeczki najlepiej jak potrafię. Pozdrawiam
Termin porodu wyznaczony miałam na 23.05.2003 roku, ale wszyscy, szczególnie moja mama, mówili że na pewno urodzę poźniej. Pamiętam, że 23 to był akurat piątek. Już miałam zaplanowane, że to bardzo dobry dzień, bo akurat była sesja. Ja wiadomo byłam zwolniona z egzaminów, ale Tomek (tatuś Mai) miał akurat początek egzaminów. Minęła sobota…niedziela i nic. Cały czas wyobrażałam sobie siebie, jak dostaję skurczów w środku nocy, odchodzą mi wody…ale nic takiego się nie działo. W poniedziałek rano pojechałam do szpitala do Trzebnicy (tam chciałam rodzić, chociaż to jakieś 20 km od Wrocławia). Tam znajoma pani doktor (świetna kobieta, prawdziwy specjalista ) podłączyła mnie do KTG, zbadała wody i powiedziała, że skurczów na razie żadnych, wody czyste, ale widzi że już się tam coś szykuje, że może już niedługo. Ale nadal nie rodziłam. Później prawie codziennie jeździliśmy do Trzebnicy i zawsze było to samo – wody czyste, skurczów brak, „to już niedługo” – mówiła. W końcu, jeżeli nic by się nie działo, kazała przyjechać już z torbą 02.06.2003 do szpitala.
W poniedziałek (02.06.2003) rano, wyruszyliśmy do Trzebnicy. Po drodze zepsuł się samochód samochód musieliśmy czekać na tatę Tomka, żeby nas zawiózł. Zaczął mnie pobolewać brzuch, śmialiśmy się, że to pewnie już skurcze i że zaraz jak na filmach zacznę rodzić. Całą drogę brzuch mnie pobolewał regularnie, ale lekko. W szpitalu trochę było zamieszania przy przyjęciu, ponieważ akurat dużo dziewczyn przyjmowali, więc troszkę byłam zdenerwowana. Na KTG wyszły skurcze, ale bardzo, bardzo słabe. W pokoju cały dzień przegadałam z moją współlokatorką, regularnie zapisując cały dzień skurcze (które na KTG dochodziły nawet nie do 20-30 czyli prawie nic ). Co dziwne ona nic nie czuła, a jej KTG pokazywało skurcze dochodzące do 100% ).
Wieczorem położyłam się spać z nadzieją, że mimo tych pobolewań będę mogła się wyspać. W nocy (o godz. 00:00) obudził mnie ból, dokładnie taki jak podczas okresu i takie uczucie jakby mi się, za przeproszeniem, chciało kupkę ). Poszłam do toalety, myślałam, że po prostu boli mnie właśnie od tego. Położyłam się spać. Znowu obudził mnie skurcz, więc zwlekłam się z łożka i stękając podreptałam do toalety. Myślę „świetnie…pewnie jest gdzieś koło godziny 3-4 rano, to się nie wyśpię”, patrzę na zegarek…00:10 !!!! I tak calutką noc DOKŁADNIE co 10 minut miałam skurcze i za każdym razem do kibelka i przysiady i łażenie w kółko. Najdziwniejsze jest to, że naprawdę zasypiałam podczas tych 10-minutowych przerw i za każdym razem wydawało mi się, że już trochę pospałam. W końcu podłączyli mnie do KTG (skurcze były już naprawdę bolesne), ja patrzę a te cholerne skurcze to może tak do 30% dochodzą!!!! Mówię pielęgniarce, żeby mi coś dała bo mnie boli, a ona mówi, że może mnie delikatnie pobolewać!!! Eh…no niestety wyszło na to że jestem bardzo mało odporna na ból, bo te bóle były naprawdę silne (a zresztą miesiączki to miałam zawsze takie, że mnie prawie zbierać z ziemi musieli…hihih ).
Rano kazali mi się przenieść do sali porodów rodzinnych, oczywiście bez śniadanka. Pani doktor zbadała i mówi, że jakieś tam małe rozwarcie jest, pokazała jakie ćwiczenia robić itp. Mówię do Tomka „Nie przyjeżdżaj na razie, pewnie i tak urodzę dopiero wieczorem”. I tak sobie łaziłam po tym moim pomieszczonku, leżałam. Za godzinę Tomek zadzwonił, że już jedzie, a mi zrobili lewatywę. Hihih…nic już w jelitach nie miałam po tych nocnych wycieczkach do toalety, także nie było tak źle. Po lewatywie jak na złość, wszystko prawie ustało, skurcze zrobiły się nieregularne…Po jakimś czasie podłączyli mnie do KTG i tak sobie leżałam, skurcze stawały się coraz silniejsze. Przyjechał Tomek i zaraz za chwilkę miałam bardzo silny skurcz, najsilniejszy podczas całęgo pobytu w szpitalu (doszedł AŻ do 50% …hihihiih ). Skurcz zaczyna słabnąć, Tomek usiadł przy mnie i nagle doktor mówi „Tętno dziecka spada – robimy cięcie!”. I jakbym dostała obuchem w głowę…”Co..jakie cięcie??? Ja miałam rodzić…przecież nic się nie dzieje!!!!” – mysłałam. Hihih…w pierwszej chwili przyszłymi do głowy, że to żart…ale dalej wszystko potoczyło się już bardzo szybko.
Kazali mi pojść do innego pokoju. Bardzo szybko założyli cewnik (nawet nie zdążyłam zaprotestować), ogolili, podpisałam papierki, dali ten woreczek z siuśkami w rękę i mówią „Proszę iść naprzeciwko”. A ja wstałam, w tej krótkiej koszulince, boso, z tym woreczkiem w ręku i zaczęłam się cała trząść. Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach, zaczęłam się cała telepać. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Ja po prostu nie byłam przygotowana na taki poród. Poród naturalny miałam w małym paluszku – wiedziałam co, kiedy, jak…A cięcie??? Omijałam artykuły w gazetach, bo byłam pewna, że będę rodzić inaczej. Pamiętam jak szłam przez ten korytarz, boso, drżąca, z tym woreczkiem, zalana łzami. Musiałam wyglądać strasznie. Potem położyli mnie na łóżko, bardzo szybko zrobili znieczulenie zewnątrzoponowe (co było dość trudne: nie ruszać się – kiedy akurat miałam skurcz), którego chyba pod wpływem tego szoku prawie nie czułam. Ręce miałam rozłożone, w lewej wenflon z jakąś rurką, na prawej ciśnieniomierz. Kiedy już wszystko było gotowe do cięcia ( a musieli przygotować siebie i mnie bardzo szybko, ze względu na Maję), doktor mówi “Tniemy!!”. I poczułam…brr…paskudne uczucie…jak przecinają mi brzuch…Nie czułam bólu, ale to chyba było najdziwniejsze, bo czułam że zaczynają mi robić „coś w środku”. Zaczęłam mówić „Ale to boli, ja nie chcę…to boli”…(chociaż wcale nie bolało!) i pamiętam tylko twarz doktora (hihih..jak na filmach ), który pochyla się nade mną i coś wstrzykuje przez wenflon (później się dowiedziałam, że dali mi jakiegoś „głupiego Jasia”). Natychmiast zasnęłam, bo przecież całą noc nie spałam…. Pamiętam potem malutkiego człowieczka, którego pokazali mi przez sen…i mówili, że córka, a ja przecież wiedziałam, że w moim brzuszku zamieszkała malutka dziewczynka, i że zdrowa i taka śliczna…A ja byłam bardzo…bardzo szczęśliwa. Maja była taka czerwoniutka i malutka….:)Obudziłam się dopiero po zakończeniu operacji.
Zawieźli mnie na górę, tak było mi jakoś ciemno, a okazało się, że była dopiero 13. Później za jakiś czas, przynieśli Majeczkę na pierwsze karmienie. Pamiętam, że bałam się jej dotknąć, żeby jej nie skrzywdzić. Tomek nie mógł się nadziwić, że Maja ma włoski, że ma nawet paznokcie…że ma wszystko…hihih tylko w dużym pomniejszeniu. Następnego dnia mnie uruchomili i już mogłam cieszyć się swoim maleństwem cały czas. Pamiętam jak jadła przez 4 godziny bez przerwy i codziennie była ta niepewność „zjem dzisiaj śniadanie czy nie?? ”, i pamiętam jak chcieliśmy ją przewinąć i cała wiedza i ćwiczenia na lalkach w domu jakoś gdzieś się ulotniły, w obliczu takiej maleńkiej istotki i musieliśmy prosić położną o pomoc. I jeszcze jak w środku nocy podczas przewijania, Maja zrobiła na mnie siusiu…i kupkę…hihih, a potem jeszcze dostała czkawki. Eh…nigdy, nigdy nie zapomnę najpiękniejszego dnia w moim życiu – 03.06.2003 godz. 12:34
Ewcia z Mają ur. 03.06.2003
8 odpowiedzi na pytanie: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczki :)
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczk
ech… jak miło sie czytało, zwłaszcza ze rodziłyśmy prawie w tych samych dniach wiesz, nawet przez chwilę “postraszyl”i mnie cięciem, więc w jakimś stopniu znam to uczucie
pozdrawiam
Ola z Natalią- 2.06.2003
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczki 🙂
Serdecznie gratuluję!! Fajnie się czytało Twój opis. Ja też omijałam wszystkie artykuły o cięciu, alo za to cięcie mnie nie ominęło…A było to faktycznie bardzo nieprzyjemne, a moja cewka do dziś cierpi po tym paskudnym cewniku brrrrrNo ale najważniejsze, ze mamy to już za sobą prawda? Pozdrówka
Niki23 i styczniowa Nineczka
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczk
Hihhi…dziekuje
Ewcia z Mają ur. 03.06.2003
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczk
No ja wlasciwie tego cewnika juz prawie nie pamietam. Pamietam tylko, że zapieklo mnie… Moze to i lepiej, ze nie wiedzialam o tym za duzo. Bo np. takiego cewnika to bym sobie nie dala zalozyc. A tak nie mialam ani wyboru, ani czasu zeby o tym pomsylec. Przykro mi ze jeszcze to czujesz, chociaz ja tez dosyc dlugo jeszcze czulam pieczenie, wiec miejmy nadzieje, ze przejdzie. Najwazniejsze, ze mamy to za soba. Pozdrawiam goraco
Ewcia z Mają ur. 03.06.2003
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczki 🙂
super opis tak leciutko napisane:) milo sie czyta
Dorota i Zosia <16.07.2003.>
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczki 🙂
sliczny opis 🙂
a koncowka… widac, ze bardzo kochasz corke
Kasia +
Synus (25.01)
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczki 🙂
rzeczywiście “troszkę” spóźniłaś się z opisem swojego porodu pamiętam jak w zeszłym roku cierpliwie czekałam aż coś napiszesz, bo również miałam rodzić w Trzebnicy (tutaj mieszkam) i też miałam mieć cc. w końcu się doczekałam… własnego porodu
Paula i Borysek (8 miechów)
Re: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczk
Przepraszam, ze w koncu nie odpisalam… Najpierw mialam zepsuty komputer, a potem juz calkiem zapomnialam. Mam nadzieje, ze sie nie gniewasz…eh…glupio wyszlo
Ewcia z Mają ur. 03.06.2003
Znasz odpowiedź na pytanie: Spóźniony i bardzo długi opis narodzin Majeczki :)