Witajcie Kochane Towarzyszki niedoli. Niestety znowu tu jestem. Po kolei opowiem dlaczego.
Nie pomyślałam, że po ostatniej styczniowej stracie moje serce wywinie skocznego koziołka. Po badaniach i odp. przygotowaniach (znów trochę kłopotów z hormonami) w lipcu zaszłam w kolejną ciążę. To pozwoliło mi się wygrzebać z długiego smutku – mojego jak i moich najbliższych. Dwie kreski na teście sprawiły, że znów zaświeciło słoneczko. Na krótko po mojej pierwszej wizycie u nowego gin zaczęły się plamienia i trafiłam do szpitala. Wstępne badania potwierdziły ciążę i dały nadzieję, że nie wszystko jest stracone. Usg wyznaczono na następny dzień, ale wieczorem plamienie wzrosło i pojawiły się jakieś strzępki. Boże- to koniec. W myślach żegnałam moje maleństwo, usg miało potwierdzić stratę, ale tak się nie stało. Lekarz długo wpatrywał się w ekran monitora, potem zawołał do siebie innych. Płakałam, kiedy usłyszałam: biją trzy serduszka, to trojaczki. I znów serce fiknęło koziołka ze szczęścia. Troje już straciłam, więc może troje dostanę? Po wyjściu ze szpitala zgłosiłam się do swojego ginekologa, który przyznał się, że widział 3 plamki, ale nie chciał mnie martwić na zapas i troskliwie się mną zajął. Od razu skierował mnie do Wa-wy. Przyznał, że to ciężki przypadek wymagający dodatkowej konsultacji specjalistów. Oglądano mnie średnio raz w tygodniu. Wszystko przebiegało bez komplikacji. Ostatnią wizytę wyjątkowo miałam wyznaczoną dopiero za miesiąc. Po 2 tyg zaczęłam się niepokoić. Mąż się śmiał, że przesadzam, ale miałam sen…. No właśnie- przyśniło mi się, że poroniłam. Przesunęłam wizytę na wcześniej. Ostatniej nocy przed tragedią też nie spałam spokojnie. Rano odeszły mi wody.
Wiedziałam co to oznacza i zaczęłam się żegnać ze skarbami po raz drugi. Trafiłam do innego szpitala, w którym pracuje mój lekarz i tam znów dano mi nadzieję. Pękł 1 worek owodniowy, tam gdzie było jedno dziecko. Pozostała dwójka była bezpieczna. Zaproponowano mi pobyt do 24 tyg ciąży czyli 8 tyg. Potem miałam być przewieziona do Wa-wy, bo tam są większe szanse na przeżycie takich maleństw. Przez cały pobyt byłam podłączona do kroplówki, po jakimś czasie zaczęto mi podawać antybiotyk, tak na “zapas”, żeby nie było infekcji. Każdego dnia pobierano mi krew i badano CRP, dawano zastrzyki przeciwko zakrzepom. Do tego co 2-3 dni usg. Fachowa opieka sprawiła, że znów nabrałam nadziei, że będzie dobrze. Tęskniłam za córcią i mężem, ale cierpliwie czekałam. Po dwóch tygodniach przeżyłam szok. Maleństwo bez wód udusiło się, zaczął się poród. I znów zobaczyłam jak wysuwa się ze mnie maleńkie ciałko. Jeszcze nadzieja, bo dwójeczka żyje a potem trach. CRP wysokie, pojawiło się zakażenie wewnątrzmaciczne. Staś urodził się martwy zanim zasnęłam na bloku operacyjnym. Karolek i Marysia umarły dopiero po wyjęciu ich z brzucha. I znów pytanie: Boże, dlaczego? Przbadaliśmy się z męzem dokładnie, więc czemu nas to spotyka kolejny raz? Płaczę nad sobą, mężem i córcią, która każdego dnia głaskała brzuch i czule rozmawiała ze swoim rodzeństwem. Cieszę się jedynie z tego, że uparłam się żeby pożegnać nasze Skarby, chociaż lekarz mi to odradzał ze względu na ” nieciekawy widok”. Byłyście dla mnie Dzieci najpiękniejsze, bo pokochałam Was od chwili dwóch kresek na teście i będziecie w moim sercu aż do końca świata. Dobranoc moje Aniołki
Mama, Tata, siostra Basia i 6 Aniołków
Strona 2 odpowiedzi na pytanie: Trzy szczęścia
Boże….to takie smutne że aż łzy same lecą z oczu…przykro mi…..bardzo głęboko i szczerze współczuje…..
bardzo mi przykro
Znasz odpowiedź na pytanie: Trzy szczęścia