Wszystko zdarzyło się 19 lipca, osiem dni przed moim terminem. Był straszliwy upał. Namówiłam męża, żebyśmy wybrali się na basen, a że miałam sobie kupić nowy krem przeciwsłoneczny, umówiłam się że dojadę do niego na rowerze dziesięć minut później. Dojechałabym, w piekielnie prażącym słońcu, gdyby nie to, że nagle, gdy byłam na bezpiecznej ścieżce rowerowej, zobaczyłam przed sobą czerwone otwierające się drzwi samochodu i znalazłam się na ziemi, a raczej kamiennym chodniku. Na mnie przewrócił się mój prawie dwudziestokilowy rower, na szczęście tak, że nie przygniótł, tylko znalazłam się tak jakoś pomiędzy kierownicą a siodełkiem. Z chodnika z czasem pozbierała mnie pani, która raczyła walnąć mnie drzwiami od samochodu nie patrząc, czy ktoś jedzie czy nie, i jakiś miły przerażony facet z dwójką dzieci, którzy akurat przechodzili. Najdziwniejsze było to, że właściwie nic mi się nie stało, brzuch cały, pokaleczyłam sobie tylko nogę i trochę poryczałam, ale bez przesady. Po dziesięciu minutach, dalej w szoku, poprosiłam by baba zawiozła mnie na basen, gdzie mój mąż wywołany z wody przez megafon, dosyć się zdziwił na mój widok. Wziął mnie na łąkę bym odpoczęła, a ja po chwili, durna, pomyslałam, by może wejść na trochę do wody i popływać. Zamiast tego jednak zadzwoniliśmy do kliniki, by zapytać czy mamy przyjechać sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku – kazali nam przyjeżdzać na tychmiast. Prażąc się w taksówce dotarliśmy na miejsce, gdzie bardzo miła położna podłączyła mnie do ktg i zapowiedziała usg, by sprawdzić czy coś nie podziało się z łożyskiem. Ktg szło bardzo ładnie, więc mi zaczęło spieszyć się do domu, gdzie za godzinę znajomy miał wpaść na herbatę, a ja obiecałam upiec rybki migdałowo-wiśniowe. Nigdy się to jednak nie stało, bo nagle chlup, wylało się ze mnie peeełno wody, zalewając przez następną godzinę pokój i pół korytarza. Swoją drogą jakby to się wydarzyło gdzieś w mieście,w jakimś sklepie albo kinie, to sytacja byłaby ciężka do opanowania. W tym momencie zrozumiałam, że dobrze się stało że nie poszłam pływać. Miła położna ubrała mnie w jakieś siatkowe majtory, i dała do nich z kilo waty, ale to i tak było mało. I wysłali mnie na usg, ciąg dalszy nastąpi…
5 odpowiedzi na pytanie: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)
Re: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)
czekam z niecierpliwościa
evi i maleństwo (grudniowe – 18.12.2003)
Re: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)
O rany… przepraszam… cieszę się że wszystko skończyło się dobrze, ale kiedy to czytam, nie mogę oprzeć się niestety napisaniu… wielka… nieodpowiedzialność… miałaś dużo szczescia w tym wszystkim
Re: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)
A kiedy dalszy ciąg????
Pozdrawiam!!!
Asia i Wiktorka 14.03.03
Re: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)
czekam z niecierpliwoscia na c.d. 🙂
;18.08.
Re: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)
taaa, niezle sie zapowiada:-))) czekam na ulubiony ciag dalszy.
a swoja droga to ty odwazna bylas z tym rowerkiem, bo ja bym sie bala z takim brzusiem:-) zreszta co tam rower, ja ledwie chodze….
Effcia+ FRANUŚ (11.08.03)
Znasz odpowiedź na pytanie: wypadek i poród, cz. I (długie ale nie smutne)