Obejrzałam dzisiaj program “Na celowniku” o matkach takich jak ja. Poruszono w tym programie bardzo ważną kwestię, czyli jak traktuje się w wielu szpitalach matki, które utraciły swoje dzieci. Okazuje się, że personel szpitalny kompletnie nie radzi sobie z kwestią śmierci dziecka. Matki często pozostawia się same z ich bólem, który niejednokrotnie jest zwielokrotniony, kiedy trzeba się z nim zmierzyć w otoczeniu szczęśliwych mam, tulących swoje zdrowe pociechy. Ja miałam szczęście, bo położono mnie na sali gdzie nie było innych matek, ale na sali obok leżały kobiety po cesarkach. Zatykałam uszy i wyłam jak zwierze, kiedy dochodził z tej sali płacz noworodków i pieszczotliwe słowa radosnych mam. Nikt nie zapytał czy chcę zobaczyć Synka, a określenie ” pacjentka od noworodka z wielowadziem” powodowało, że miałam wrażenie, iż nie jestem kobietą, która właśnie urodziła, tylko jakimś dziwolągiem, a mój Synek jest tylko medycznie ciekawym przypadkiem. Słowo “przykro mi” usłyszałam jedynie od salowej.
Czy jest szansa, że to kiedyś się zmieni? Przecież takie matki jak ja zawsze będą na polskich porodówkach…
Strona 2 odpowiedzi na pytanie: Matka po stracie na porodówce
Ja rozumiem, ze personel szpitala nie moze przejmowac sie sie dramatami pacjentow, ze musza miec niski poziom empatii, ze w szpitalu zjawisko smierci nie jest niczym nienormalnym ani dziwnym a wrecz jest dla nich codziennoscia – nie kazde zycie da sie ocalic i personel musi umiec przechodzic nad tym do porzadku dziennego !!!
Wiadomo, ze gdyby sie zamartwiali powariowaliby;(
To zroumiale, ze nie moga brac tego do siebie… Ale z cala pewnoscia moga jedno – jesli nie potrafia nic madrego powiedziec, niech lepiej nie mowia nic !!!!
pozdrawiam Was dziewczyny i oby to sie kiedys zmienilo…
Znasz odpowiedź na pytanie: Matka po stracie na porodówce