Moj porod w WSZ w Czestochowie

Mój poród w WSZ w Częstochowie.

Jak pisałam wcześniej, rozwiązanie miało odbyć się u mnie przez cesarskie cięcie. Moja okulistka dała mi wolną rękę w wyborze metody porodu ze względu na wadę wzroku. Długo nie mogłam się zdecydować czy rodzić naturalnie z zzo czy przez cc. W końcu cesarka wygrała – mniej stresu, bólu, męki… Dostałam więc zaświadczonko, które chroniłam jak najdroższy skarb.
Na początku byłam zdecydowana na poród w szpitalu na Mickiewicza – moja ginka tam pracuje – nawet już byłyśmy umówione, że 7-12 mam się zgłosić do szpitala i będziemy czekać na akcję porodową – bo podobno lepiej robić cc gdy poród się zaczął (ale moim zdaniem to przez brak koperty – siostra mojego kumpla dała 1000 zł i od razu znała dzień i godzinę cc – ten sam szpital). Zrobiłam jeszcze dodatkowe badania wymagane na Mickiewicza i czekałam, Bo nic innego w sumie mi nie pozostało. Bałam się tylko,że przenoszę dość znacznie (wszyscy mi mówili, że raczej nie urodzę za szybko bo mi brzuch za bardzo nie opadł i,że nie puchnę itd., itp…), bo nienawidzę szpitali. Co innego leżeć z dzidziusiem, a co innego w oczekiwaniu na niego, skoro wszystko jest ok. – bez sensu.
I tak z dnia na dzień szukałam sposobów przyspieszających poród. Był ananas, herbatka z liści malin (fuj), i… no wiecie co. I właśnie to ‘wiecie co’ poskutkowało, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Był poniedziałek (5-12), a właściwie to już wtorek (6-12) bo godzina 00:30. Właśnie skończyliśmy ‘wiecie co’, wstałam aby wleźć pod prysznic. I wtedy poczułam takie dziwne szarpnięcio-ukłucie w brzuszku, a na nogach dziwne ciepło. Spojrzałam w dół i ujrzałam wielką mokrą plamę na dywanie. Wiedziałam już że się zaczęło. Mąż wpadł w panikę, a ja na spokojnie zaczęłam dopakowywać torbę. Uspokajałam go, że na pewno nie urodzę w 15 minut i żeby się tak nie śpieszył. Sama byłam uosobieniem spokoju – no bo po co mam się denerwować skoro pojadę do szpitala, a tam mnie znieczulą, przetną i po krzyku . Mąż zadzwonił jeszcze do teściowej i pojechaliśmy. Nawet nie wiem jak to się stało, że trafiłam na Parkitkę zamiast na Mickiewicza … Podobno się pytali gdzie chcę jechać (Chyba jednak byłam troszkę zdenerwowana. )
O 1:00 byliśmy na izbie przyjęć – tu zabawa w ‘kto zada więcej razy to samo pytanie ‘. Zeszło nam prawie 30 minut… W końcu przyszedł lekarz –dr. M. trochę głupio mi było bo miałam do niego pójść, a tak to się wszystko poukładało, że w końcu zapomniałam..
O 1:30 zaprowadzili mnie na porodówkę – wielkie stare łóżka porodowe, jakaś panienka krzycząca na jednym z nich – zgroza. No ale jako,że miałam mieć cc nie przejęłam się za bardzo tym widokiem. Kazali położyć się na stanowisku nr 2. Przyszła położna – trochę wredna – zbadała – 3 cm. Lekarz w tym momencie przeglądał dokumenty – skierowanie na cc mu się nie spodobało i postanowił skonsultować się z okulistką. Powiedział mi jeszcze, że w takich przypadkach jak mój raczej nie robi się cięć… Załamałam się. W duchu modliłam się żeby okulistka okazała się człowiekiem i wysłuchała mych próśb – okazało się niestety inaczej. Może rodzić! – krzyknęło do lekarza wredne babsko. A mi pociekły łzy – nie byłam przygotowana finansowo na zzo, bo byłam przekonana że będzie cięcie. Wpadłam w panikę gdy dotarło do mnie że rodzę naturalnie i to bez znieczulenia – a dla mnie sama wizyta dentysty to już koszmar. No i tak to się zaczęło…
O godzinie 2:00 wenflon, pobieranie krwi, lewatywka(całkiem fajnie), KTG, golenie i następne badanko – 3,5 – 4 cm. Na szczęście przyszła inna położna- kobieta anioł- nie wiem jak się nazywa – miała blond włosy do ramion- była ze mną już do końca.
Do 3:00 było znośnie. Potem zaczęły się te nieszczęsne bóle krzyżowe. Chodziłam po korytarzu z mężem i teściową i miałam ochotę wgryźć się w barierkę. O 3:30 dziewczyna ze stanowiska 1 urodziła córeczkę – wcześniaka – zrobił się lekki harmider bo mała nie oddychała – ale po minutce już wrzeszczała. Tak bardzo zazdrościłam jej wtedy że już ma poród za sobą.
Gdzieś przed 4:00 nie pozwolili mi już opuszczać porodówki. Przyszedł czas na badanie – 6-7 cm!!! Po badaniu poczułam dziwne parcie, jakby na kupkę. Zaczęło mnie mdlić przy każdym skurczu, ból stawał się nie do zniesienia. Okazało się że to już skurcze parte… Kazali powstrzymywać i oddychać – a to nie takie łatwe. Poprosiłam o coś na znieczulenie. Dostałam dolargan – wielkie g…..!!! Wcale nie poczułam się lepiej – a miałam przez jakiś czas przysypiać, a skurcze miały być mniej bolesne. Skończyło się na tym że czułam się jak na haju, język mi się plątał i trudniej mi się oddychało – także nie polecam!!!
Pół godzinki później kolejne badanie – 8 cm i szyjka wisi z jednej strony. Musiałam leżeć na prawym boku z nogą w górze, ale nie pomagało, więc położna zafundowała mi masaż szyjki – auuuuuuuuuuuaaaaa!!!!
Pozwolili mi wstać – na każdym Skórczu latałam po porodówce jak odrzutowiec – niezły mięli ze mnie ubaw!!! Na szczęście byłam jedyną rodzącą, więc nie mogłam robić wszystko co przynosiło mi ulgę, nie martwiąc się, że komuś przeszkadzam.
O 5:00 miałam już pełne rozwarcie, tylko z tą szyjką było coś nie tak, więc musiałam się nadal męczyć, żeby nie przeć. Ale kwadrans później położna się zlitowała, rozłożyła (złożyła?) łoże i się zaczęło. Mąż z teściową przyciskali mi mocno nogi do brzucha a ja parłam ile wlezie, ale coś mi nie wychodziło, bo udało mi się tylko siusiu zrobić . I znowu mięli ze mnie ubaw.
Zostałam w końcu poinstruowana, żeby ‘robić kupkę’ i jakoś szło. Parcie to naprawdę sama przyjemność. Pamiętam tylko jak się przeraziłam gdy ujrzałam położną z takimi wielkimi nożycami do cięcia krocza. Zbliżała się do mnie a ja umierałam ze strachu. Zamknęłam oczy i… nawet nie wiem kiedy mnie ciachnęła. Nacięcie naprawdę nic nie boli. (Potem dowiedziałam się, że pękła mi też pochwa – cała po długości – a ja nic a nic nie czułam!!!!) Nigdy nie zapomnę gdy ujrzałam główkę maleństwa między nogami – multum czarnych, długich włosków – piękny widok!!! Jednak najbardziej się ucieszyłam gdy usłyszałam, że jeszcze jedno parcie i kończymy. I tak o 5:33 usłyszałam króciutkie łeeeeeeeeeeee, i na moim brzuszku wylądował taki cieplutki mały człowieczek. Mój synek… Wtedy już nic innego nie miało znaczenia. Pamiętam że był taki purpurowo siny – następstwo okręcenia pępowiną wokół szyjki. Dostał za to 9 punktów, ale w 5 minucie było już 10.
Po narodzinach zabrali małego na badania, a ja urodziłam łożysko, poddałam się łyżeczkowaniu (wg mnie to było łopatowanie), czyszczeniu i szyciu. I chyba to było najgorsze. Ciągłe polewanie jodyną, ból pomimo znieczulenia (chyba bardziej urojony niż prawdziwy)… Po fakcie(buuuuuuuu) dowiedziałam się że na życzenie usypiają do czyszczenia i szycia….
Po wszystkim przynieśli mi maluszka i tak leżeliśmy sobie i próbowaliśmy się karmić przez 2 godzinki. A mały zamiast ssać tylko wpatrywał się we mnie tymi swoimi granatowymi oczętami…
Potem odwieźli nas na oddział. O 8:00 poszłam już pod prysznic. Najgorsze są pierwsze 2-3 dni. Teraz jestem 11 dni po porodzie i czuję się jakbym w ogóle nie rodziła.

A jeżeli chodzi o sam szpital – opieka dobra. Położne w większości miłe, pomocne. Przychodziły nawet przewijać małego, bo na początku nie dawałam sobie rady. Opieka lekarska bardzo dobra (nie dałam ani złotówki).
Szwy zakładają standardowo rozpuszczalne – trochę kłuje gdy się zaczynają rozpuszczać, ale do przejścia. Do domku wyszliśmy w czwartek, w 3 dobie po porodzie. Aha, o przebytą szkołę rodzenia nikt mnie nie spytał ( podobno trzeba mieć zaliczone 6 godzin do porodu rodzinnego na parkitce).

Muszę się przyznać że nie sądziłam że dam radę urodzić naturalnie i to bez znieczulenia. A szczerze mówiąc wcale nie było tak okropnie jak to sobie wyobrażałam!!! Naprawdę nie ma się czego bać. Ja tylko niemiło wspominam pierwszą fazę porodu – skurcze były strasznie bolesne – ale u mnie trwała tylko 4 i pół godzinki, z czego te najgorsze bóle to może godzinke więc nie mam powodu do narzekań.

Naprawdę, życzę Wam wszystkim tak łatwych i szybciutkich porodów jak mój!!!!

Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie!!!! Agata i Danielek

4 odpowiedzi na pytanie: Moj porod w WSZ w Czestochowie

  1. Re: Moj porod w WSZ w Czestochowie

    Strasznie gratuluję. Jak dla mnie jesteś wielka! A jeszcze po wszystkim mówisz, ze to dla Ciebie było małe piwo 😉
    Jeszcze raz gratuluję syna, niech się zdrowo chowa.
    Ale wybacz, jedna rzecz muszę napisać.
    To, że lekarz odrzucił Twoje skierowanie na cesarkę, to chamsto, świństwo i sku…stwo. Ja bym poszła z tym do sądu. Conajmniej.
    “””Po fakcie(buuuuuuuu) dowiedziałam się że na życzenie usypiają do czyszczenia i szycia…. “””
    A to, to po prostu nie mieści mi sie w głowie. Jak można, zwierzęta!
    Jaka ja jestem losowi wdzięczna, że nie rodziłam w Polsce…
    Ale to nie do ciebie Agatek, to tak moje wewnętrzne uffff.
    Jeszcze raz gratulacje. Ślicznego masz synka 🙂

    Zupa i Gabi (20.10.2003)

    • Re: Moj porod w WSZ w Czestochowie

      Fajny poród z zaskoczenia… Gartuluję synusia.
      Pozdrawiam

      Kasia, Sylwek 15.09.2003 i Ola 29.09.2005

      • Re: Moj porod w WSZ w Czestochowie

        GRATULACJE

        Natalka 19.05.05

        • Re: Moj porod w WSZ w Czestochowie

          O widze, ze zaliczylam ta sama porodowke, tylko ze ja podwojnie. A w nocy to sie cudownie rodzi, cisza, spokoj, nikt nie przeszkadza ;))) A co do szkoly rodzenia, moj gin powiedzial do meza tak:
          – Ma Pan nie przeszkadzac personelowi i pomagac zonie jak sie bedzie dalo. Szkola rodzenia zaliczona.
          I wbil pieczatke w karcie ciazy ze szkole rodzenia zaliczylismy :))
          A mozesz mi na priwa napisac z jakim lekarzem rodzilas. Tak tylko jestem ciekawa :))
          I GRATULUJE SYNKA !!!!

          Monika, Adaś (18.09.03) i Izunia (9.08.05)

          Znasz odpowiedź na pytanie: Moj porod w WSZ w Czestochowie

          Dodaj komentarz

          Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
          Logo