Zaczne od poczatku
Do szpitala trafilam planowo 7 lipca. Pani dr stwierdzila ze maja straszny “mlyn” i ciecie bedzie pewnie w piatek, ale po badaniu stwierdzila ze piatku to ja na pewno nie doczekam, bo glowka niziutko i zero szyjki (tylko dwa dni bez fenoterolu !!!!). Cala pierwsza noc w szpitalu miala skurcze i w ogole nie spalam, a plozna powiedziala ze moze uda mi sie wytrzymac,…bo nie ma miejsca w sali po cesarce…:). Wytrzymalam! We wtorek rano okazalo sie ze zabieg zaplanowali na czwartek, wiec spokojnie zaplanowalam sobie rozne zabiegi kosmetyczne przedporodowe na srode i cierpliwie czekalam. Przyszedl do mnie maz, a poniewaz byla ladna pogoda pospacerowalismy “troszke” po skwerku szpitalnym i najadlam się roznych fajnych smakolykow jakbym przeczuwala ze to po raz ostatni…, nic mnie nie bolalo zadnych skurczy na wieczor, wiec spokojnie polozylam sie spac i zasnelam jak kamien….. na krotko. Obudzilam sie ok polnocy, przewrocilam na drugi bok i….. poczulam tylko takie “pyk”. Pomyslalam ze to na pewno nie kopniecie, tylko pewnie pekl mi pecherz plodowy… i tak bylo… zrobilo mi sie nieco mokro. To bylo ok 00:15. Obudzilam moja sasiadke proszac zeby zawolala polozna. Zadzwonilam do meza ze to juz i kazalam czekac na nastepny telefon. Polozna przyleciala (przesympatyczna) i powiedzialam jej ze tym razem mlody nie posluchal i juz chce wyjsc :). Obudzono lekarza, poszlam z lejacymi sie wodami na badanie. Nieprzytomny, mlody lekarz zbadal mnie i stwierdzil ze czekamy do rana, bo na razie skurcze sa male a wody ok wiec mozemy poczekac. Z jednej strony sie cieszylam bo balam sie byc “krojona” przez takiego mlodego lekarza, a z drugiej balam sie czekac do rana (prawie 8 godzin czekania). Wrocilam na sale myslac o tym ze na pewno nie zasne… wpadla polozna i powiedziala ze mam sie szykowac i nie czekamy do rana. Zadzwonilam do meza zeby natychmiast przyjezdzal. Nie spieszac sie (zeby maz zdazyl dojechac) ubralam sie w seksowna szpitalna koszulke, poszlam na lewatywe, w miedzyczasie sie troche spakowalam, pochodzilam po korytarzu, wykapalam sie ekspresem i doczekalam sie meza. Dalam mu buziaka i polozna zaprowadzila mnie na sale. Tam dostalam kroplowke, no i kazali mi sie wtaszczyc na stol. Ledwo na niego wlazlam :). Polozylam sie i czekam… zaczeli mnie przygotowywac-podlaczyli do sprzetu i zjawil sie zespol dwoch lekarzy i anestezjologa, wszyscy w wysmienitych humorach. Do znieczulenia w kregoslup kazali mi sie polozyc na lewym boku (znowu musialam sie ruszyc a to na tak waskim stole i z brzuchem nie bylo latwe) i zwinac w klebek (hahahaha z takim brzuchem), pielegniarka przygniotla mi nogi do brzucha, poczulam uklucie i juz… zaczelam dretwiec od pasa w dol. Pomogli mi sie ulozyc i zaczeli kroic. Zespol bardzo dowcipny biorac pod uwage ze to byl srodek nocy i 6 cesarka tej nocy, rozmawiali
ze mna i bylo ok. Nic nie czulam co najwyzej szarpanie. O godzinie 1:55 dnia juz 9 lipca 2003 roku wyciagneli mi Jaska z brzucha i uslyszalam jego krzyk. To byl najpiekniejszy dzwiek pod sloncem, az mi sie lzy zakrecily w oczach i juz nie slyszalam nic poza tym. pokazali mi Jaska, dalam mu buziaka i zabrali go. A mnie szyli i szyli i bardzo mi sie to dluzylo. Zrobilo mi się strasznie zimno ale tak to jest podobno po znieczuleniu. Skonczyli szyc, podziekowali i zapakowali mnie na lozko, potem przewiezli do sali obok operacyjnej na godzinke. Wpuscili meza i przywiezli Jasia. A mna strasznie „telepalo”. Ale to wszystko było niewazne bo mialam już sowojego maluszka przy sobie. Po godzinie (ok. 3 w nocy) zawiezli mnie na oddzial polozniczy i tam zostalam, a malego wzieli na noworodki. Mimo ogromnego zmeczenia i nieprzespanej kolejnej nocy nie moglam zasnac z wrazenia. Rano przyjechal maz i przyniesli mi Jaska. Po 12 w poludnie przyszy rehabilitantki i wstalam z lozka. Oj ciezko było, bolalo ale wiedzialam ze jak się nie pozbieram to nie będę miala sil zajac się Jasiem. I mogę się pochwalic ze po kilku samodzielnych podniesieniach się z lozka „smigalam” po korytarzu szpitalnym jak żadna inna po cesarce. Takiego zbiegu i powrotu do formy po zabiegu zycze kazdej która musi mieć cesarke.
I wszystko byloby ok., gdyby… najpierw pani dr od noworodkow zauwazyla na szyjce Jasia babla z plynem, zrobila wymaz i mielismy czekac, na drugi dzien doszla zoltaczka i fototerapia. Jednoczesnie Jas dostal antybiotyk profilaktycznie (biedaczek miał w glowke wbity wenflon i serce mi się krajalo jak to widzialam), żeby się pod lampami nie rozbabral ten babel…. Niestety babel okazal się grobkowcem zlocistym…. wylam jak bobr i nie wiedzialam kiedy będzie można zabrac malego do domu. Mnie już wypisali ze szpitala ale nie moglam zostawic tam Jasia samego, wiec zostalam z nim na tzw. „hotelu”.
Teraz już jestesmy w domku i dochodzimy do siebie. Jasiulec nawet ladnie spi, tylko te upalu dobijaja i jego i mnie.
Pozdrawiam serdecznie
Ewa juz z Jasiem (09.07.2003)
2 odpowiedzi na pytanie: Moja cesarka
Re: Moja cesarka
Gratuluje Jasiulca!!!!
Dobrze ze juz wszystko dobrze i jestescie w domku 🙂
Zycze zdrowka i samych usmiechow
pozdrowka
Ania i wrzesniowa corcia 26.09.03
Re: Moja cesarka
No to macie małego Raczka! I to z 9 lipca tak jak ja! GRATULACJE!!!
Izka i Iga 23.08
Znasz odpowiedź na pytanie: Moja cesarka