Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

moją historię. Nie żeby była jakaś bardzo szczególna i wyjątkowa, ale myślę, że mogłaby niejednej z Was dodać trochę otuchy, Właściwie nadaje się niemal do każdego kącika i wahałam się, gdzie ją umieścić, ale teraz formalnie przynależę (jeśli MAMY mnie przyjmą) do tego kącika, więc piszę tutaj, a w innych umieszczę odsyłacze. Będzie tu dużo tragedii, ale to iż mówię, że należę tutaj świadczy o tym, że i dla mnie zaświeciło słońce.
Już na początku mojej znajomości z Marcinem (jeszcze nie planowaliśmy wspólnej przyszłości) dowiedzieliśmy się, że z ewentualną, mgliście zarysowaną ciążą, nie będzie łatwo. Podczas rutynowej wizyty u ginekologa dowiedziałam się że mam mięśniaki macicy.
Diagnoza była dla nas szokiem – znaliśmy się 4 miesiące, nie planowaliśmy przyszłości, nie współżyliśmy jeszcze ze sobą, a tu każą nam mieć od razu dziecko, bo potem może być już za późno… I ta wielka odpowiedzialność i poczucie winy spoczywające na mnie. Nie wiedziałam, co zrobić, nie chciałam przywiązywać Marcina do siebie (wiedziałam, że bardzo chciałby kiedyś mieć dzieci), nasza znajomość jeszcze była na tyle niezobowiązująca, że nie mogłabym mieć do niego żalu, gdyby odszedł.
Postanowiliśmy spróbować zajść w ciążę, ale (tu na pewno starające się dziewczyny mogą coś na ten temat powiedzieć) nie jest to proste kochać się na żądanie, bo się chce dziecko, a już z wizją operacji przed oczyma to już na pewno. Nie udało się. Moje miesiączki zaczęły być tak bolesne i obfite, że po kilku miesiącach postanowiliśmy skłonić się ku medycynie. Przez cztery miesiące przyjmowałam bardzo ingerujące w mój organizm, bardzo kosztowne zastrzyki. Potem była operacja z wielka niewiadomą (mogło się okazać, po otwarciu mnie, że macicę trzeba usunąć od razu, więc nici z naszych nadziei na dziecko po niej). Na szczęście, po wybudzeniu się z narkozy usłyszałam głos Marcina, którego na chwilkę wpuszczono na OIOM (traktowano go jak mojego męża, tak bardzo się zaangażował): Baśka będziemy mieli pisklaki!!! Miało to oznaczać, że macica została i jest szansa na małego człowieczka. Potem dowiedziałam się, że została, owszem, ale mimo wyłuszczenia kilku sporych mięśniaków, mam “szansę” na kolejne, bo cały mięsień jest w zawiązkach kolejnych.
Dochodziłam do siebie, pobraliśmy się i próbowaliśmy, próbowaliśmy… Moje miesiączki stały się krwotoczne, potrafiły trwać dwa tygodnie, moja hemoglobina w tych dniach spadała do 8,5-9. Po drodze jeszcze miałam jedną przygodę z rodzącym się mięśniakiem (wyciągnięto mi go “na żywca” przez pochwę tylko dlatego, że mąż zdążył mnie szybko dowieźć do szpitala). Aby nam pomóc lekarz zaproponował nam inseminację (wprowadzenie nasienia do jamy macicy), poprzedzoną hormonalną stymulacją. W międzyczasie okazało się, że wyniki Marcina są fatalne, na tyle fatalne, że i powodzenie inseminacji właściwie przestało być prawdopodobne. Do tego doszła endometrioza jako skutek uboczny operacji i PCO, jako efekt uboczny kuracji przed ewentualną inseminacją. Nawet zwykłe in vitro przestało wchodzić w grę. Jakąś nadzieję dawało nam in vitro z mikromanipulacją. Mój lekarz skierował nas do jednego z najwybitniejszych polskich ginekologów zajmujących się niepłodnością na drugim końcu Polski. Z obawy przed mnogą ciążą (często zdarzającej się przy metodach wspomaganego rozrodu), która w przypadku mojej zdefekciałej bliznami po operacji macicy była dużym zagrożeniem dla ewentualnej ciąży sugerowaliśmy lekarzowi, aby podać mi jeden (a nie dwa jak się podaje w mojej grupie wiekowej) zarodek. Przekonani jednak przez niego o większej skuteczności zgodziliśmy się na dwa. Po dwóch tygodniach zrobiliśmy test i… dwie różowe kreski. Cieszyliśmy się bardzo. Pierwsze USG wykazało dwa zarodki. Wystraszyliśmy się bardzo nie dlatego, że nie chcieliśmy mieć dwójki dzieci, ale obawialiśmy się o możliwość rozciągania się mojej macicy. Następne USG pokazało trzy fasolki. Pomyśleliśmy: jeden z zarodków podzielił się i stąd ta trójka. Teraz już było pewne, że urodzą nam się wcześniaki. Lekarz mówił, że najlepiej byłoby, dotrzymać do 32. tygodnia, potem zrobi cięcie, a dzieci będą już “w miarę” bezpieczne. Od 20. tygodnia miałam brać fenoterol. Niestety nie tolerowałam go w ogóle (skoki ciśnienia aż do omdleń, wymioty) musiałam go odstawić. Przez całą ciąże czułam się fatalnie, Marcin bardzo się mną opiekował – robił wszystko w domu i wokół mnie (trzeba było mnie karmić – musiałam jeść na leżąco). Moja aktywność ograniczała się do wyjść do toalety i brania prysznica (też pod męża nadzorem). Bardzo chcieliśmy mieć te dzieciaki. Jednak macica w ciąży mnogiej rośnie dużo bardziej dynamicznie niż w pojedynczej. W 26. tygodniu nie wytrzymała. Zaczęły się skurcze, trafiłam do szpitala z 4 cm rozwarciem. Starano się mi je wyciszyć. Niestety nic nie było w stanie zahamować mojego, jak się później okazało 8-dniowego porodu. Dzieci urodziłam na dwie raty. Jedno – Natalkę, w czwartym dniu skurczów, cztery dni potem Kubusia i Agatkę. Oszczędzę Wam szczegółów, faktem jest, że mimo starań neonatologów dzieci kolejno umierały mam w ciągu 6 tygodni. Nie da się opisać tego, co przeżyliśmy patrząc na maluszki i nie mogąc ich nawet dotknąć. Nasza trójeczka zostanie z nami na zawsze, a my pożegnaliśmy się z wizją rodzicielstwa. Dodam tylko, że każde z dzieci miało inną grupę krwi, co wskazywało na to, że lekarz podający zarodki pomylił się i przez czyjąś nieuwagę zostały mi podane trzy przy świadomości zagrożenia już pojedynczej ciąży w macicy ze zrostami.
Choć nie było nam łatwo, staraliśmy się poświęcić sobie. Dużo rozmawialiśmy, przebywaliśmy razem, ja bardzo szybko wróciłam do pracy (było to najlepsze lekarstwo dla mnie), gdzie otoczyli mnie ciepłem taktowni współpracownicy. W końcu sierpnia postanowiliśmy spróbować odpocząć. Wyjechaliśmy na krótki urlop do Hiszpanii. Wiedziałam, że jest tam miejsce, do którego udają się pary mające problemy z zostaniem rodzicami. Niespecjalnie wierzyliśmy w cuda, ale ponieważ i tak chcieliśmy odpocząć, postanowiliśmy udać się tam, skąd organizowane są wycieczki fakultatywne do Monserat. Zaliczyliśmy i ten wyjazd, wróciliśmy z wakacji i dalej dochodziliśmy do siebie. W listopadzie nie dostałam miesiączki. Prawdę mówiąc wystraszyliśmy się, że coś znowu u mnie nawaliło, ale po dwóch tygodniach zrobiłam test. Wynik: POZYTYWNY!!! Ja – przypominam: z mięśniakami, endometriozą, PCO, niedrożnym jednym jajowodem (każda z tych dolegliwości pojedynczo stawia naturalne poczęcie pod znakiem zapytania) i mój mąż z baaaardzo kiepskimi wynikami!!!
I teraz nie czułam się rewelacyjnie, ale pracowałam dopóki mogłam, żeby za dużo nie myśleć o tym, co się stało i co może się stać. Lekarz pocieszał, że moja macica w poprzedniej trojaczej ciąży rozciągnęła się do rozmiarów 34-tygodniowej, więc jest szansa, że tym razem rozciągnie się co najmniej tak samo. W 17. tygodniu okazało się, że pod łożyskiem wytworzył mi się mięśniak, co może spowodować niedotlenienie, niedożywienie dzieciaczka, a w końcu odklejenie się łożyska. W tym momencie musiałam dać sobie spokój z pracą i bardziej się oszczędzać. Na szczęście po jakimś czasie okazało się, że łożysko zsunęło się z mięśniaka i bezpośrednie zagrożenie minęło.
Całej ciąży baliśmy się bardzo, zbyt świeżo mieliśmy w pamięci to, co niedawno przeżyliśmy. Marcin na każde moje skrzywienie reagował niemal paniką i pytał czy czuję skurcze. Ja w pewnym momencie odkryłam coś, co mi bardzo pomogło, ale czasem niestety było źródłem niepotrzebnego niepokoju i zbytniego wsłuchiwania się w siebie. Było to forum DZIECKOINFO. Na kilka moich pytań odpowiedziałyście i bardzo mi się to przydało. Ponieważ nie miałam stałego dostępu do sieci nie udzielałam się zbyt aktywnie, nie zabiegałam też o wpis na listę lipcówek, do których formalnie się zaliczałam. Nie potrafiłam się odnaleźć, gdy ktoś pytał mnie o termin rozwiązania, który wg OM był na 23 lipca, a ja wiedziałam, że dobrze będzie jak dotrwam do początku czerwca (byłby to 32. tydzień), moim marzeniem był skończony 36. tydzień, a lekarz na cesarkę (przy naturalnym porodzie macica mogłaby mi pęknąć) wyznaczył mi 8 lipca. Miał być to skończony 38. tydzień z dużym prawdopodobieństwem jeszcze bez czynności skurczowej. Dla pewności i mojego komfortu zaproponował mi przyjęcie tydzień wcześniej (1 lipca) – tak na wszelki wypadek. Nie bardzo mi się to uśmiechało (przebywanie w okolicy oddziału intensywnej opieki nad noworodkami, gdzie rok wcześniej przeżyliśmy kolejno trzy tragedie), ale poszłam.
Przy przyjmowaniu wszyscy pytali mnie się dlaczego przyszłam tak wcześnie, ale skierowanie od mojego lekarza prowadzącego otwierało mi drogę. Po przyjęciu zrobiono mi wszystkie możliwe badania (wielu lekarzy i położnych przypomniało mnie sobie z poprzedniego roku). Wyniki wyszły dobrze, KTG wykazało prawidłowe tętno maluszka i brak czynności skurczowej macicy i wyglądało na to, że następne dni spędzę “na urlopie”. Miałam tylko następnego dnia rano oddać mocz do badania. Obudziłam się ok. 3.30 z parciem na pęcherz (dolegliwość znana wszystkim z późnej ciąży). Wstałam z łóżka z zamiarem udania się do toalety i stwierdziłam, że krwawię żywoczerwoną krwią. Pobiegłam do dyżurki pielęgniarek, te ściągnęły lekarzy dyżurnych, zbadano mnie, podłączono do KTG. Bardzo źle się poczułam, zaczęłam tracić przytomność, zestresowałam się maksymalnie, tym bardziej, że stwierdzono zwolnienie tętna u mojego synka. Po konsultacji telefonicznej z moim ginekologiem prowadzącym dyżurujący lekarze podjęli decyzję o natychmiastowej cesarce. Był to pierwszy dzień 38. tygodnia ciąży. Po kilkunastu minutach wyjęto mi naszego Stasinka. Miał lekkie objawy niedotlenienia, które, jak mówili neonatolodzy szybko przeszły.
Tak więc 2 lipca o 5.25 urodził się nasz synek o wadze 3220 g i długości 52 cm. Zadzwoniłam do Marcina i poinformowałam że już został tatusiem. On nieświadom niczego smacznie sobie spał i miał zamiar mnie odwiedzić następnego dnia Zszokowałam go tym chyba nieźle, ale ta sytuacja oszczędziła mu stresów przez tydzień, w czasie którego mieliśmy czekać na cesarkę i samego czekania pod salą cięć cesarskich. A tak – dowiedział się, że już jest ojcem i już. Musiał zająć się szybko wyprawką, (na rozejrzenie się za nią rezerwował sobie ten tydzień kiedy miałam być na obserwacji) i szybko przystosować nasze mieszkanie do przyjęcia jakże upragnionego malutkiego mieszkańca. Zdecydowaliśmy się nic nie kupować przed rozwiązaniem i nie wynikało to z przesądów, jak być może wiele z Was pomyśli, ale z doświadczenia tragedii, gdy z gotowej wyprawki nie było komu skorzystać. Oczywiście wiele rzeczy omówiliśmy wcześniej, Marcin nawet założył wątek na forum pt. “Wyprawka, pomóżcie przyszłemu tacie”, i nie zawiódł się na Was. Otrzymał naprawdę wiele cennych wskazówek, za które oboje Wam dziękujemy.

Od zeszłej niedzieli jesteśmy już w domu i przyzwyczajamy się do siebie. Drżymy o małego, bo ma wodniaczek jądra, to robi za dużo, to za mało kupek, to nie odbija, ale za to ulewa. Trochę jesteśmy przeczuleni i każda sytuacja, o której albo czytamy na forum, albo w jakieś książce nas trochę przeraża. Mam nadzieję, że z czasem nabierzemy do wszystkiego dystansu. Będziemy musieli się pilnować, żeby go nie rozpieścić; a jeszcze bardziej pilnować dziadków, którzy mają na to wielką ochotę. Niestety prawdopodobnie Stasinek będzie wychowywał się sam, bo nie sądzę, aby moja macica wytrzymała kolejną ciążę pamiętając też, że zajście w tą było istnym cudem.

Opisałam to wszystko w kąciku, do którego – wydaje mi się – piszą mamy, które nie musiały toczyć aż takich bojów o dziecko. Chciałabym, żeby przeczytały to też dziewczyny z “niepłodności” i “starające się”, żeby zobaczyły jak wiele daje wyluzowanie się (bo my naprawdę nie liczyliśmy już na powodzenie) oraz, że nie wszędzie medycyna i autorytety medyczne są najważniejsze. Czasami warto mieć świadomość, że zawsze jeszcze w beznadziejnej sytuacji może zdarzyć się cud. Mam nadzieję, że oczekujące – też mające problemy i swoje niepokoje – uwierzą, że mimo iż wiele wskazuje na to, że coś się może nie udać (u mnie mięśniak pod łożyskiem, słabo rozciągliwa macica, różnica między główką a kością udową na USG – 3 tygodnie, nietolerancja glukozy przy obciążeniu 50 mg – po 1 godz. 169) wszystko może skończyć się szczęśliwie.

Basia, Marcin i Stasinek (2 lipca 2003)

Edited by basiogroszek on 2003/07/19 16:58.

Strona 5 odpowiedzi na pytanie: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

  1. Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

    Przeczytałam Twój artykuł dopiero przd chwilką, po tym jak wspomniałaś o nim w komentarzu do : “Smierć w ciszy inkubatorów”. Dopiero, bo szczerze przyznaję, że wcześniej przeraziła mnie jego objętość. Ale teraz wiem, że warto było…. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie mogę nawet wyobrażać sobie jak było Ci ciężko, bo nigdy podobnej tragedii nie przeżyłam- więc nie będę ściemniać, że Cię rozumiem.
    Nie wiem co mogłabym jeszcze napisać, brak mi pomysłu….
    jak dobrze, że jesteś teraz szczęśliwa!
    Życzę Ci, żeby zawsze tak już było! :))
    A jak chowa się Stasinek, jak miewa się po w swym drugim miesiączku życia? Ile już waży? 🙂
    Acha… no i gratuluję także Marcina, nie tylko Stasinka….

    Serdecznie Pozdrawiam 🙂
    Karolcia_

    • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

      A ja chciałabym ponowić swoją prośbę o jakieś info o tym jak chowa się Stasinek i w ogóle jak się ma 🙂

      Serdecznie Pozdrawiam 🙂
      Karolcia_

      • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

        Super, ze jesteś z nami – nic więcej powiedziec ne umiem po przeczytaniu tej historii…
        gorąco.

        Ola i Mateuszek (09.05.03)

        • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

          Przepraszam, nie zignorowałam Twojego posta, ale czekam czwartku, kiedy pójdziemy ze Stasiem do pierwszego szczepienia. Może będzie więcej do opisania. Wypowiadałam się w kilku wątkach na temat tego, jak wyglada nasz czas spędzany ze Stasiem. Skarżyłam się, że nie chce smoczka (i jemu, i nam byłoby na pewno lżej), ale w niedzielę trochę załapał. Jednak ciumka go tylko wtedy, gdy ma na to ochotę, a nie wtedy, gdy ja chcę, żeby się uspokoił i zasnął – niepokorna dusza. Nie ma jeszcze rytmu dnia, więc bardzo trudno z nim coś zaplanować – bardzo boję się jutrzejszego dnia – idę na kontrolę do gina, który przyjmuje na drugim końcu miasta, a Stasinek bedzie musiał poradzić sobie z tatą sam, bez stołówki ;-). Wiem tylko, że raczej mogę liczyć na to, że pierwszy sen po kąpieli będzie trochę dłuższy (nie dłuższy jednak niż 3,5 godz.). Spi bardzo głośno – chrumka, ryczy, beczy, miauczy, grucha, pohukuje itp. – śmiejemy się, że mamy w domu ZOO, albo co najmniej orkiestrę. Dokuczają mu upały (jak na pewno wszystkim dzieciom i ich mamom) i chyba stąd te potówki. Bardzo bystro wszystko obserwuje, zaczął reagować na grzechotkę – przymierzamy się do zakupu maty. Dość dużo mu się ulewa – bardzo się tym martwię. Jednak dobrze przybiera, więc chyba nie jest żle. Przy piersi trochę wierzga i wyciąga mi ją na wszystkie strony – to chyba kolka, choć prawde mówiąc trochę obawiam się zbyt dużego napięcia mięśniowego – mam nadzieję, że pediatra w czwartek przy okazji szczepienia mnie uspokoi. Ma wodniaczka jąderka, który jeszcze się nie wchłonął, ale mam nadzieję, że się to wkrótce stanie. Jest bardzo kochany, kiedy znika mi z męzem na spacerze, tęsknię za nim od razu. Boli mnie strasznie każdy jego płacz.
          To tyle w skrócie (mały właśnie się obudził i muszę do niego lecieć), sesję zdjęciową planujemy, ale na razie nam nie wychodzi (brak czasu głównie). Na pewno wygląda teraz na duzo większego (jak sie urodził miał 52 cm, teraz nie wchodzi juz w ciuszki na 62). Buzię ma podobną do księzyca w pełni. Czytałam jednak, że piersia nie można przekarmić dziecka i mam nadzieje, że buzia i cały Stasinek trochę przyhamują. Pozdrowienia

          • Re: Przestawiam Wam Stasinka

            Postaram się wkrótce.

            • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

              O Boże, jaka piekna historia! Dużo, dużo zdrowia dla Ciebie i Synka, pozdrówka
              Anita

              • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                basieńko, czytam i ryczę jak bóbr!!!
                wasza historia jest niesamowita! nawet nie potrafię sobie wyobrazic bólu jaki czuliście po stracie trójki maluszków na które tak czekaliscie! współczuję wam na ile potrafię, choć wiem że moje serce nie jest w stanie ogarnąć tej tragedii.
                mimo to ktoś nad wami czuwa – niech czuwa nadal! niech staś dobrze się chowa, bądźcie jak najszczęśliwsi – nareszcie…
                będę o tobie opowiadać wszystkim starającym się z problemami. to naprawdę cud!
                serdecznie pozdrawiam,

                olenka & tygrysek adaś (23.12.02)

                • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                  Dużo zdrówka dla Stasinka i dla Was !!! Waszą historię powinien przeczytać każdy, kto martwi się naprawdę błahymi sprawami.
                  No i rzeczywiście CUDA się zdarzają!!!
                  Pozdrawiam serdecznie 🙂

                  Małgosia+Maleństwo 30.10

                  • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                    Dzięki Ci bardzo za odpowiedż :)- bardzo mnie ucieszyła :))
                    Jak jush będzie po szczepieniu, to koniecznie opowiedz jak było. Bądż dobrej myśli może nie będzie bardzo płakał :)). Moja Mama opowiadała mi jak to było ze szczepieniem mnie kiedy byłam mała. Podobno strasznie to lubiłam, w ogóle nie płakałam, a potem przy wszystkich kolejnych wizytach u lekarzy byłam bardzo uradowana, jak tylko zobaczyłam biały fartuch. Życzę, żeby ze Stasinkiem było podobnie 🙂 Niestety dziś jush nie jetem taka odważna 😛
                    Na pewno wszystko będzie dobrze! Czekam na nowe wiadomości, no i na zdjęcia…. bo na tym zdjątku Stasinek jest prześliczny…. 🙂

                    Serdecznie Pozdrawiam 🙂
                    Karolcia_

                    • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                      Dopiero teraz poznałam Wasza niesamowitą, wzruszającą historię.
                      Potwierdza ona to, że dziecko jest jednak darem od Boga
                      Bardzo się cieszę, że po tylu smutnych przejściach i do Was los się uśmiechnął
                      Pozdrawiam
                      Ania

                      • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                        ale historia, bardzo smutna, bardzo na początku, ale jakie szczęsliwe zakończenie

                        W odpowiedzi na:


                        jak wiele daje wyluzowanie się


                        tak daje, teraz to wiem, mam taki przykład w najbliższej rodzinie… też z bardzo szczęsliwym zakończeniem (podwójnym)

                        Aga i Wojtuś (23.07.2003)

                        • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                          Jak czytam Twoja historię, po częsci widze samą siebie, kiedy przed operacją usuniecia guzów na obu jajnikach usłyszałam, że nie mam szans na ciążę, po trzech miesiącach zachodze mimo to – radośc i szczęście, na krótko- w drugim miesiącu obumarła, smutek, żal, potem ponownie próba obsesyjna zajścia w ciążę- i faktycznie udało się, jest, tylko pozamaciczna- operacja i wizja bycia mamą oddala sie niemiłosiernie… przestałam nawet myslec, że cos takiego może sie mi przytrafić….. Nie minęło pół roku i stała się rzecz niesłychana, poczułam, że jestem w ciązy, mimo, że okres powinien dopiero sie pojawić, kupiłam test i dwie kreseczki mówiły same za siebie:) pobiegłam do lekarza, dostałam dufaston i dzieki temu, dzisiaj mam kochana kruszynkę, najsłodszą na swiecie, bo moją:) Dlatego rozumiem Ciebie doskonale, wiem co czujesz, i jak można faktycznie drżeć o to kochane maleństwo- życzę Ci wszystkiego dobrego, i buziaczki dla bąbelka:)


                          Kacper- 06.03.2005r.

                          • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                            Basiu jesteś WIELKA !!!
                            Gratuluję i cieszę się ogromnie z Waszego szczęścia.
                            Twój post na pewno będzie pokrzepieniem niejednego obolałego na forum serca.
                            Pozdrawiam cieplutko

                            Ania z Wiktusią i Maciusiem

                            • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                              Z tego bąbelka jest już niezły bąbel. Staś ma już ponad 2 lata. Jest strasznie kochany, choć niedawno bardzo nas nastraszył swoim guzkiem na nóżce (pisałam o tym na forum). Wiesz, ja juz nigdy nie myślę, że nie może być już gorzej, bo coraz to coś nas dotyka. Ale potem okazuje się, że jednak nie jest tak źle, bo i historia ze Stasia ganglionem skończyła się dobrze. Widzę, że też wiele przeszłaś, współczuję i jednocześnie cieszę, że masz Kacperka. Wiele z nas nosi jakiś smutek w sercu.

                              • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                Swego czasu odczułam wiele sympatii ze strony dziewczyn na forum. W dalszym ciągu ją odczuwam. Wielu dziewczyn jeszcze nie było na forum, kiedy pisałam ten post
                                Przypomniałam go a propos kłopotów Kamelii, której szczerze współczuję, ale mam nadzieję, że się podniesie. Jeśli jeszcze komuś doda otuchy, to bedę się bardzo cieszyć, choć podejrzewam, że nie zaglądaja tu dziewczyny z forum starających czy np. z poronienia.

                                • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                  o rety, po prostu mnie zatkało, jestem pełna podziwu że znaleźłiście w sobie siłe żeby przetrwać najpierw te złe diagnozy, potem stratę maluszków aż w końcu tak pełna obaw ciążę, która zakończyła się sukcesem mimo dramatyzmu do ostatniej chwili

                                  dziękuję za ten post bo to uświadamia jak trudną i wyboistą drogę muszą często przechodzić ludzie by stać się rodzicami, ktoś kto zaciążył szybko i bez problemu (jak ja) kompletnie nie zdaje sobie sprawy jak to bywa

                                  życzę wam wszystkiego najlepszego


                                  16 m

                                  • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                    Basiu przeczytałam Twojego posta i się poryczałam jak dzika.
                                    Tak wiele przeszłaś biedactwo, musisz być cholernie silną osobą. Nie wiem czy ja bym dała radę…
                                    Bardzo, bardzo serdecznie gratuluję Ci synka i wspaniałego męża, aby teraz wszystko szło Wam tylko z górki.
                                    W pełni na to zasłużyliście!
                                    Serdecznie pozdrawiam.

                                    • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                      i dziekuje ze nam opowiedzialas ta historie, pełna wzruszen milosci i wiary….. zycie was mocno doswiadczylo, az trudno cokolwiek powiedziec po przeczytaniu Waszej historii, tysiace mysli mi przychodzi do glowy jestes bardzo silna osoba. Pozdrawiam was bardzo serdecznie – niejednej osobie dalas sile i wiare w lepsze jutro.

                                      A&M
                                      [04.03.2005]

                                      • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                        CUD…..
                                        cudowny mąż, cudowna dzielna mama, śliczny (już teraz całkiem duży) synek
                                        cudowna, ciepła; (pomimo kłopotów)-opymistyczna historia

                                        czytałam ze wzruszeniem

                                        mam nadzieję, że teraz wszystkie “sprawy kobiece” są u ciebie ok

                                        całuski dla całej waszej rodzinki

                                        ”Surykatki”M-1.5r, O-10l.

                                        • Re: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                          Powiem Ci, że faktycznie babelki najbardziej chciane zawsze wystawiane sa na jakieś próby, mój Kacper jest tez po dwóch operacjach na przepuklinę, Twój tez przeszedł juz niemało.. widac taki los..- pozdrawiam- ignorkowa:))


                                          Kacper- 06.03.2005r.

                                          Znasz odpowiedź na pytanie: Chciałabym Wam opowiedzieć… (długie)

                                          Dodaj komentarz

                                          Angina u dwulatka

                                          Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

                                          Czytaj dalej →

                                          Mozarella w ciąży

                                          Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

                                          Czytaj dalej →

                                          Ile kosztuje żłobek?

                                          Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

                                          Czytaj dalej →

                                          Dziewczyny po cc – dreny

                                          Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

                                          Czytaj dalej →

                                          Meskie imie miedzynarodowe.

                                          Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

                                          Czytaj dalej →

                                          Wielotorbielowatość nerek

                                          W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

                                          Czytaj dalej →

                                          Ruchome kolano

                                          Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

                                          Czytaj dalej →
                                          Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
                                          Logo
                                          Enable registration in settings - general